piątek, 24 lutego 2017

Wizyta na Pogórzu Izerskim

2017-02-19

    Obudziłem się i pierwsze, majaczące snem, spojrzenie skierowałem w stronę zegarka.
Do alarmu budzika pozostało ponad trzy kwadranse, może się jeszcze zdrzemnę?
Przymknąłem oczy, ale sen nie chciał powrócić. Chyba wstanę, umyję siebie i ubiorę, a później się zobaczy. Wczoraj byłem jakiś niemrawy i czułem lekkie łamanie w kościach, czy to aby nie były początki jakiejś grypy? Wstałem i zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy nocy.
Za oknem kos wygwizdywał fletowe zwrotki swojej piosenki. On jest pełen nadziei, a ja jaki jestem?
Zrobiłem parę skłonów i wsłuchałem się w siebie - jest nieźle. Wczoraj wszystko spakowałem, tylko termos czeka na napełnienie.  Idę robić herbatę, a przy okazji zjem lekkie śniadanie.
    Po raz kolejny spojrzałem na zegarek. Do przewidywanej pory przyjazdu Krzysztofa brakowało jeszcze ponad pół godziny, gdy byłem gotowy do wyjazdu. Jeszcze tylko lewy but, kurtka, plecak i wyjdę na mały spacerek.
    Moja komórka zadźwięczała, spojrzałem na wyświetlacz, który wskazywał 5:04
 - Jestem na brzegu miasta. Pobudka! :) - Krzysiek zjawia się dużo przed umówionym czasem,
a więc Janku: biegiem marsz!
Zawiązałem sznurówkę, wdziałem kurtkę, zarzuciłem plecak na ramiona, chwyciłem kijki i pognałem na parking. Po dziesięciu minutach na umówione miejsce przyjechał uśmiechnięty Krzysztof. Powitalne uściski, krótka pogwarka i pojechaliśmy w stronę Pogórza Izerskiego na spotkanie nowego dnia.

     Kwadrans  przed siódmą Krzysiek zaparkował swoją vectrę na skraju Fersztla*,
na przełączce między Blizborem a Stożkiem. Po krótkim spacerku wśród drzew wyszliśmy na otwartą przestrzeń i wtedy spojrzałem w dal.
Szedł świt. Przed nami ciemniał masyw Tłoczyny, nad którą niby trzmiel w locie, unosił się


podświetlony wschodzącym słońcem, niewielki obłoczek.

Gdzieś, daleko przed nami, już wstał dzień.

Na twarzy poczułem powiew wiatru, patrzę i... oczom swoim nie wierzę.
Po obłoczkowym trzmielu...


 pozostały nikłe ślady!!!

Rozejrzałem się. Trwał spektakl kreowany niewidzialną ręką, tajemniczego reżysera.
Po prawej, nad ciemnym świerkowym młodnikiem na jaśniejącym niebie,


srebrzył się księżycowy sierp. Nieśmiałą bielą błyskały pnie osiki i brzóz.

Po lewej rdzawą barwą połyskiwała jakaś łąka.


Góry Kaczawskie  wychynęły zza woalki ciemnych obłoków. Spektakl trwał w najlepsze.

Zagrały werble i zza krawędzi Tłoczyny wyskoczyło słońce, które zaczęło rosnąć w oczach.


Uderzenie w kotły...


i kontury pociemniały, a słońce przybrało kształt gwiazdy.


Tak, tak. Słońce, to dla nas ziemian, najbliższa nam gwiazda.
________________________

A teraz z obłoków na moment schodzimy na ziemię, ponieważ większość zadaje pytanie: jakim sposobem uzyskałem efekt gwiazdy?

To nie ja, to wina mojego sprzętu, ale po kolei
Uwaga romantycy, teraz będzie trochę fizyki.
Efekt gwiazdy - to prawo optyki, które mówi że, każdy promień światła biegnie po linii prostej
i załamie się wtedy, gdy:
- na swej drodze natknie się na krawędź,
- na swej drodze natknie się na inne środowisko.

Obiektyw, którym wykonałem to zdjęcie, posiada przysłonę składającą się z siedmiu listków.
Ustawiłem parametry aparatu tak, aby on skorzystał z jak najmniejszego otworu przysłony.
Listki przysłony utworzyły malutki siedmiobok, na którego krawędziach załamało się światło słoneczne, tworząc czternaście promieni. I to tyle w tym temacie. Koniec, kropka.

________________________


Wstał dzień, odległa łąka rozbłysła rdzawo opalizującym światłem.



U góry na niebie, podobnie jak na dole na śniegu, skrzyżowały się ślady lecących
w przestrzeni... i wędrujących po ziemi.  Ślady te znikną niedługo...
Jedne nieco wcześniej, a inne trochę potrwają...

- Chodź do mnie- słyszę wołanie, biegnące gdzieś z oddali.
Nadstawiam ucha, wytężam słuch - kto woła?

Krzysia i mnie woła dal, więc nie pozostajemy głusi na jej zew. Idziemy przed siebie, ku nowemu.
Dla mnie wszystko będzie nowe:
okolice, chwile, wrażenia i... spotkanie. Ale o tym, to po tym.

Od przełączki szliśmy leśną drogą ku szczytowi Stożka.
- Jaki to stożek? - pomyślałem. Zaledwie niewielka pochyłość terenu, ale gdy okrążyliśmy las,


zmieniłem zdanie. Zachodni stok Stożka schodził w stronę Gierczyna rozległym zboczem.

Gdy po drugiej stronie przełączki, na zboczu Blizbora spojrzałem na Stożek, chciałem go przeprosić za moje poprzednie niedowierzanie.



Krzyś poszedł odwiedzić tajemniczy, kamienny obiekt, a ja w zamyśleniu spoglądałem na


zabudowania Gierczyna i majaczące w  oddali domy Mirska.

Zboczem Blizbora szliśmy wiejską drogą w stronę Gierczyna, którego domy wynurzały się zza pagórków, a po chwili chowały za nimi swoje ściany.

(...)Pojawiam się i znikam i znikam i znikam gdzie byłem,
Z kim nie pytaj nie pytaj, nie pytaj(...)

Lekko zmrożony śnieg chrupał pod butami, a my szliśmy niespiesznym krokiem spoglądając na, zmieniające się jak w kalejdoskopie widoki.






Zeszliśmy z północnego, zaśnieżonego stoku Blizbora i poszliśmy w stronę obłego szczytu Kufla.


Po bezleśnym, stoku góry hulał sobie porywisty wiatr. Na szczycie, jego podmuchy się nasiliły
i miotały nami na wszystkie strony.


Miałem zamiar zrobić więcej zdjęć Stożka z tej strony, ale zimny wiatr pognał nas dalej.

Zza zbocza Kufla, w rytm naszych kroków, stopniowo zaczął się wyłaniać widok na dolinę


wciętą między stokami Zamkowej i Blizbora.



W miarę naszego marszu dolina ukazywała nowe kształty. A my przystanęliśmy na chwilę



by podziwiać jej urodę. Krzysztof powiedział, że kiedyś ją odwiedzi.

Rogalikowaty księżyc również się zagapił...


i nie myślał o swoim zachodzie. Księżyc jest przy końcu ostatniej kwadry i zbliża się do nowiu. Łatwo zapamiętać, jego sierp w kształcie litery C oznacza, że on cofa się (chowa się).

Później, gdy przeglądałem mapę Pogórza Izerskiego uroczą dolinkę nazwałem Doliną Czarnotki.

Gdy dotarliśmy do starego, nieczynnego już wyrobiska, stwierdziliśmy że to dobre miejsce


na przerwę śniadaniową. Weszliśmy w zagłębienie między niewielkie  hałdy,


a one zasłoniły nas od wiatru, który nad nami szalał wśród konarów rosochatych drzew.
Po posiłku, wytarłem chusteczką ręce i  poprawiłem wiązanie sznurówek.

Pogapiliśmy się chwilę na grzbiet Zamkowej, a Krzyś powiedział...



  - Tamtędy pójdziemy, zielonym szlakiem.


Od wyrobiska zaczęliśmy schodzić ścieżką edukacyjną, która doprowadziła nas do Czarnotki.


Potok ten powstaje z połączenia dwóch większych i kilku drobnych potoków mających swe źródła między Sępia Górą, Wysoką i Blizborem.



Weszliśmy na zielony szlak, gdy Krzysztof patrząc na niewielki pagórek powiedział...



- Wejdziemy na ten cypelek.

Przystanęliśmy na wzgórku i parę chwil pogapiliśmy się w dal...


Wiatr przycichł, a jego podmuchy stawały się cieplejsze.  Nawet poczułem lekki, jeszcze nieśmiały zapach nagrzanej słońcem murawy i powiedziałem, że czuję zbliżającą się wiosnę.

Już jelenie wycierają swymi porożami pnie drzew i pojawiły się pierwsze bazie.


- To  wierzba iwa - powiedział Krzysztof i dodał
- Jej pierwszej pękają pąki i ona niedługo rozkwitnie.

Dzień był ładny. Szliśmy niespiesznie, gwarzyliśmy o różnych rzeczach i często przystawaliśmy.
Horyzont przed nami utrzymywał się w niedalekiej od nas odległości. Miałem złudzenie, że zaraz do niego dojdziemy, ale on stale odsuwał się na tę samą odległość.


On nie trwał jednostajnie, lecz przy każdym naszym kroku odsłaniał nam nowe kształty.

Widnokrąg za nami podnosił się coraz wyżej i wyżej.


Stamtąd przyszliśmy. Gdzieś tam są różni ludzie ze swoimi różnymi sprawami.
A w tutaj tylko my dwaj i nasza radość z dotarcia do tego miejsca.


Izery, ach Izery...




Izery, ach Izery...

Stamtąd przyszliśmy...



gdzieś tam krzyżują się drogi i dróżki różnych ludzi...

a tam pójdziemy i poszukamy nowych dróg i nowych wrażeń.


Zielonym szlakiem poszliśmy pod górę i dotarliśmy do niewielkiego zbiornika wodnego, gdzie weszliśmy w Modrzewiową Drogę trawersującą Wysoką. Asfaltowa droga wiodła przez las i była odśnieżona. Trzykrotnie na niej zatańczyłem. Miejscami było ślisko.


Zastanawialiśmy się, czy stąd możemy dojść do Blizbora.  Las był pełen śniegu i nie widzieliśmy żadnej ścieżki. Po dwukilometrowym  marszu Modrzewiową Drogą doszliśmy do skrzyżowania z odśnieżonym traktem prowadzącym w lewo i zbiegającym w dół.


Później na mapie wyczytałem, że ten trakt wychodzi z Rozdroża Pięciu Dróg.


Topniejące zwały śniegu leżące na poboczu utworzyły kształty przypominające góry lodowe.


Krzysiek obfotografował je z każdej strony.

Gdy droga wyszła na skraj lasu, Krzysiek powiedział
- Już wiem gdzie jesteśmy. Patrz, tam w dole stoi mój samochód.

Postanowiliśmy, że pójdziemy odwiedzić szczyt Blizbora. Góra jest zalesiona i jej wierzchołek kryje się w gęstwinie drzew.  Asfaltówką którą przyszliśmy, wróciliśmy niewielki odcinek, gdy w gęstym lesie wypatrzyliśmy coś, ni to leśna droga ni to przecinka. Poszliśmy nią w głąb lasu i brnąc w śniegu dotarliśmy do ogrodzenia szkółki leśnej, a droga się rozpłynęła wśród zarośli.
- Jeżeli chcemy dojść na szczyt, to musimy iść wciąż pod górę - powiedział Krzyś.
Jak powiedział, tak zrobił, a ja poszedłem za nim. Potem trafiliśmy na drugą szkółkę, a ja z trudem wyciągając nogi z rozmiękczonego słońcem  śniegu, mozolnie podążałem w ślad za Krzyśkiem.

I nadeszła historyczna chwila:

2017-02-19  godz. 13:52



Trututuuu!!!   Blizbor został zdobyty!!!

 Odpoczniemy chwilę i będziemy wracać, a czeka nas jeszcze spotkanie w Domku Pod Orzechem


Z kieszonki plecaka wyjąłem kompas, ustaliliśmy kierunek naszego zejścia z Blizbora i wtedy postanowiłem zrobić zdjęcie Krzyśkowi. Wziąłem aparat do ręki i zdążyłem zrobić tylko jeden krok w dół. Moja lewa noga wpadła w śnieg, aż powyżej kolana. Przez chwilę tkwiłem w tej dziwacznej pozycji i nie byłem w stanie wyciągnąć swej nogi ze śniegu. Coś trzymało mnie za obcas buta i gdy próbowałem podnieść nogę, ściągało obuwie z mej stopy. To coś była bardzo silne i bawiło się z moim butem w najlepsze.
Czy to aby nie Liczyrzepa stroi sobie ze mnie żarty - pomyślałem?
Szamotałem się w śniegu przez chwilę i w końcu udało mi się wyzwolić z uwięzi moją nogę razem z butem. Zajrzałem w głęboki otwór w śniegu, na dnie którego, z boku wystawał  kanciasty głaz.
Ale Rzepióra** tam nie było, chyba umknął zadowolony z uczynionej mi psoty. Coś zaszeleściło za świerczkami, zatupotało po prawej stronie, a po chwili za moimi placami rozległ się
chichot rozbawienia.

Krzysiek, ze zdziwieniem w oczach spojrzał w moją stronę,...



popatrzył chwilkę na mnie i chyba nic nie dostrzegł,...


bo powrócił do studiowania mapy.

    Wtedy zwróciłem uwagę na mój plecak. Otwarty schowek, z którego wyjąłem kompas, mówił wszystko. Przypomniałem sobie, że na stoku Kufla posilaliśmy się obok nieczynnego wyrobiska, z kieszonki wyjmowałem chusteczki. To wtedy psotnik Rzepiór** wykorzystał moją nieuwagę, wskoczył do schowka i po drodze płatał mi różne figle. Na stoku Zamkowej musiałem dwukrotnie poprawiać sznurowanie lewego buta, a w czasie podejścia na Blizbor targał szelkami mojego plecaka tak, że ten ciążył mi niezmiernie. I ciągle bawił się moim lewym butem, który od pewnego czasu był dziwnie luźny. Ze sznurowania odczepiłem zapięcie stuptuta i podwinąłem jego brzeg.  No niecnoto, tego już za wiele! Sznurówka była zawiązana z pominięciem ostatniej pary haczyków i dlatego moja lewa stopa latała w bucie, jak małorolny chłop po pustej stodole.

________________________
  

    Tuż po piętnastej staliśmy u drzwi ganku Domku Pod Orzechem w Gierczynie.
Krzyś zapukał i jednocześnie nacisnął klamkę.  Drzwi stanęły otworem, a z głębi domu rozległy się ludzkie głosy, którym wtórowało szczekanie psa. Dopadła mnie trema, gdy wchodziłem do sieni i zobaczyłem przed sobą gospodarzy tego domu. Powitanie wypadło spontanicznie i odebrałem je niezwykle serdecznie.
    Później było danie główne, a po nim szły wety. Nieśmiałość mam w naturze i z nią już przestałem walczyć. Ale tylko zdążyłem zapytać o odmianę ziemniaków, których pierwszy kęs spróbowałem i poczułem jakiś ich wyjątkowy smak. Ja sądzę, że na ten efekt duży wpływ miała woda, w której zostały ugotowane. Ziemniaki nie były tłuczone, a ja pozwoliłem, aby Ania nałożyła mi większą porcję, niż zazwyczaj jadam. Ziemniakom towarzyszyły roladki, które wraz z farszem rozpływały się w ustach. Bukiet smaku uzupełniła marchewka z groszkiem o niebiańskim smaku.
Mówią, że je się oczami. To chyba nieprawda. Ja posilałem się wszystkimi zmysłami.
    Deser - ach deser. Ania na stole postawiła słoiczek wypełniony czymś co mi przypominało powidła.
-To smakuje lepiej, niż wygląda - powiedział Ślubny.
Pierwszy raz jadłem ten specyjał. To była moczka, śląskie danie wigilijne.
Ponieważ wziąłem za dużo ziemniaków i nasyciłem się roladkami, nie dałbym rady dokładce moczki.

    Krzysiek poszedł obejrzeć kotłownię, którą wykonał Ślubny. Ja podziwiałem rower cudo, nowy nabytek Ani. Piękny, groszkowy kolor harmonizujący z barwą Ani włosów.
Patrzę na niewiastę, o dziewczęcej figurze i nie mogę uwierzyć, że jest matką dorosłych dzieci.
    Nasz dwugodzinny pobyt w Domku pod Orzechem minął jak z bicza strzelił.
Komu w drogę, temu czas.
Aaaa... jeszcze drobnostka, malunki Ani na mebelkach w Domku pod Orzechem przywiodły mi na myśl Zalipie - wieś w kwiaty malowaną.
 
 ________________________
  
W naszej marszrucie w okolicy Gierczyna wyodrębniłem kilka odcinków:



Czerwony - pierwszy punkt parkowania samochodu - punkt widokowy.
Niebieski (ciemny) - punkt widokowy - obejście Stożka do schroniska.
Zielony (ciemny) -  schronisko, zbocze Blizbora, Kufel, stok Zamkowej do skrzyżowania z Modrzewiową Drogą.
Niebieski (jasny) - trawers Wysokiej i zejście drogą zboczem Blizbora.
Brązowy (ciemny) - wejście na szczyt Blizbora.
Brązowy (jasny) - Blizbor powrót do samochodu.
Zielony jasny (ulubiony kolor Ani) drugie stanowisko parkowania - Dom pod Orzechem.

Panoramę świtu na Pogórzu izerskim można obejrzeć tutaj

Jeżeli już nasyciliście swe oczy widokiem, to zapraszam Was na smakowite Gierczyńskie roladki sporządzonych przez Anię z Domku pod Orzechem.
A moczkę, w wykonaniu Ani, na deser chcecie? Proszę bardzo, jest tu
___________________________

* Fersztel  przysiółek Gierczyna - Lasek.
** Rzepiór - Liczyrzepa, Duch Gór, Karkonosz, Rzepolicz, niem. Rübezahl, czes. Krakonoš, Krkonoš – postać fantastyczna, bohater licznych legend związany z obszarem Sudetów Zachodnich. Psotnik nad psotnikami, który potrafi niesfornych turystów wywieść na manowce.
A tych, których polubi, w żartobliwy sposób ostrzega przed niebezpieczeństwem.

________________________

Z ostatniej chwili

Krzysiek przysłal mi zdjecie, które nazwał:

Janek na Kuflu


Krzysiu, należy Ci się za to halba piwa!!!

A pozostałych informuję, ze relacja Krzysztofa z tego dnia jest tutaj.


*    *    *    *



10 komentarzy:

  1. Janku, zrobiłeś bajeczne zdjęcia! CUDOWNE!
    Podejrzewam, że Blizbor niezwykle zdziwił się swoją popularnością. Mało kto pcha się na tę jego ledwo widoczną skałkę. Ale jest w tej Górze COŚ, co mnie woła i nęci. Was też zawołało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na Blizbor pchała świadomość, iż jest to Twoja góra. Wszak bywa, że nazywasz ją Górą. To powód główny, ale jest i drugi. Góry bez szlaku, bez dróg, góry nie odwiedzane przez niedzielnych turystów, pociągają mnie. W moich górach wiele takich szczytów poznałem. Czasami myślę, że one wołają mnie odczuwając swoją samotność. Może tak być, Anno?

      Usuń
  2. Widzę, Janku, że włożyłeś dużo pracy w ten post. Gratuluję.
    Ta gwiazdka wyciągająca czternaście ramion zza grzbietu Tłoczyny wygląda pięknie, chociaż w bajanie o jakichś załamaniach nie uwierzę: to po prostu czary i już! :-)
    Ładne zdjęcia, Janku. Widząc te z Doliną Czarnotki, jak ją nazwałeś, znowu pomyślałem o jej przejściu. Górna cześć tej doliny – a na jednym zdjęciu ładnie ją widać – jest naprawdę pociągająca, taka… rasowo górska. Pamiętasz strumień? Płynie po dużej pochyłości, przelewa się po kamieniach – prawdziwie górski. Właśnie! U podnóża Tłoczyny też płynie piękny, kamienisty strumień. Oglądając go, zastanawiałem się nad sposobem jego przeniesienia w moje góry…
    Fazy księżyca zapamiętałem posiłkując się nieco innym tłumaczeniem: C, bo staje się cieńszy, a gdy jest w kształcie litery D, to dopełnia się.
    Przyznasz chyba, że ten cypelek na zboczu Zamkowej, ten pod lipami, jest dobrym miejscem na postawienie domu. Widok przedni, tylko… Tylko kawał drogi trzeba by iść, gdyby piwa w domu zabrakło :-)
    Zwróciłeś mi uwagę na zdartą przez jelenie korę drzew. Nie pamiętam, żebym wcześniej dostrzegał te ślady, ale na pewno ilekroć teraz zobaczę, wspomnę ten dzień i Ciebie.
    Gdy przeczytałem o Twoim tańcu na drodze, w pierwszej chwili nie domyśliłem się, o czym piszesz, ale w moment później zawołałem w duchu: ależ tak! Miejscami było tam naprawdę ślisko.
    Drogę w dół ku wiosce powinienem nazwać Drogą Wątpliwości. Przecież niemal do samego wyjścia z lasu byłem przekonany o naszym marszu inną drogą. Gdy minęliśmy ostatnie drzewa, zobaczyłem dach nowego skrzydła pałacu i dopiero wtedy wiedziałem, gdzie jesteśmy.
    Fajnie wyszła Ci ta dwuobrazkowa historyjka ze mną siedzącym na skale i z Tobą wojującym z psotnikiem Liczyrzepą. Przekonałeś mnie: niewątpliwie to on spowodował uwięzienie Twojej nogi między skałami, o sznurówkach nie wspominając :-)
    Janku, ponieważ w mowie nie widać wielkich liter nazw i Kufel tak samo brzmi jak kufel, śmiało mogę powiedzieć, że mało kto stał na Kuflu. Ty owszem.
    Niewiara, o której napisałeś, jest i we mnie, a odnawia się ilekroć widzę Annę.
    -Ona jest matką trójki dorosłych dzieci??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiek, masz rację, ten cypelek pod lipami jest uroczym miejscem na dom. Piwo należy kupować stosując regułę "K"
      Krzynkę piwa. A gdyby go zabrakło, może jakiś jeleń by się znalazł i poszedł po nie. Tylko czy by z nim wrócił? Oto jest pytanie.

      Usuń
    2. Nie wróciłbyś osuszając po drodze butelki? W takim razie należałoby stosować zasadę „D”: dwie krzynki piwa. Przynajmniej jedna by się ostała :-)

      Usuń
    3. Po "D" idzie "E": ewentualnie trzy krzynki piwa. Ale by się działo!

      Usuń
  3. Jesteście obaj niesamowici z Krzysztofem, o tak niechrześcijańskiej porze ruszacie na szlak, fotografujecie wschody słońca, i rozumiecie się obydwaj w pół słowa:-) tak z ciekawości zapytam: to blogowa znajomość czy może wcześniej poznaliście się? zdjęcia piękne, okraszone doskonałymi komentarzami, jak zwykle, napracowałeś się Janie przy poście, z przyjemnością wielką szłam cichutko za Wami, z lekką zadyszką, bo czasami nie nadążałam:-) pozdrawiam serdecznie Wędrowców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, szukałem kiedyś informacji o Górach Kaczawskich i trafiłem na blog Krzysztofa. Zacząłem komentować jego tematy, Krzysiek mi odpowiadał, a później wymieniliśmy się telefonami, no i się zaczęło. Mam nadzieję, ze będzie trwać.

      Usuń
    2. Nadążyłabyś na pewno, Mario. Wszak szłabyś z dwoma starszymi już panami, którzy nie mają w zwyczaju gonić na szlaku.
      Janek potrafi ująć człowieka – ot, i cała tajemnica naszej znajomości.

      Usuń
    3. I jak tu nie lubić Krzyśka?
      (...)Starsi panowie dwaj...
      Już szron na głowie i nie to zdrowie,(...)

      Usuń