Krzysiek obawiał się ślizgawki na stromej drodze dojazdowej do parkingu przy Szwajcarce, a ja nie ustrzegłem się poślizgu przy pisaniu tego tematu. Nie mogliśmy dojechać do Szwajcarki i tego dnia samochód pozostał na Przełęczy Karpnickiej, gdy ja z Krzyśkiem wybraliśmy się na penetrowanie stoków Krzyżnej Góry i Sokolika w Rudawach Janowickich.
Jeszcze mroki nocy nie ustąpiły przed jasnością dnia, gdy dotarliśmy do Szwajcarki, drewnianego schroniska w stylu tyrolskim. Szwajcarka jeszcze spała, a my przez chwilę
gapiliśmy się na jedno z najładniejszych schronisk w Sudetach. Obiekt ten ma swoją historię,
której początek sięga 1823 roku. Wtedy to, właściciel zamku w pobliskich Karpnikach, Wilhelm von Hohenzollern wydał polecenie zbudowania w tym miejscu domku myśliwskiego na wzór budynku z Wyżyny Berneńskiej w Szwajcarii. W kilka lat po wybudowaniu domku, na parterze urządzono gospodę, a w okresie międzywojennym Domek Szwajcarski pełnił rolę schroniska.
Po Drugiej Wojnie Światowej obiekt został porzucony i niszczał. Na szczęście, w 1950 roku PTTK zajęło się schroniskiem, którego długoletnim kierownikiem była matka Tadeusza Stecia - "przewodnika przewodników sudeckich"
Od Szwajcarki do Krzyżnej Góry i Sokolika prowadzi górska droga wiodąca przez Husyckie Skały, na których znajduje się punkt widokowy. Na nim przekonaliśmy się, że pomimo wczesnej
pory dnia ,nie byliśmy pierwsi w tych górach.
Na Sokoliku już znajdował się jakiś turysta, który zapewne nas również widział.
Ale nic to, góry są dla wszystkich, a my postanowiliśmy, że pójdziemy swoją drogą.
Ale póki co, obaj z Krzyśkiem zastanawialiśmy się, który z kamieni na platformie widokowej to Głaz von Blüchera. Ponieważ nie byliśmy pewni naszych dociekań, bardziej nas zainteresowała
sosna rosnąca na skale.
Zawsze jestem wzruszony widokiem silnej woli życia roślin, których żywot został zapoczątkowany w nietypowych dla nich miejscach. Rosną tam, gdzie ich posiał wiatr.
Przy Husyckich skałach rozchodzą się szlaki: niebieski, czerwony zielony i czarny.
Nasze zainteresowania skałami Sokolików związane były z dwoma szlakami, czarnym i czerwonym.
Szlakiem czarnym poszliśmy w stronę szczytu Krzyżnej Góry. Podejście wiedzie dość stromo pod górę, ale w zamian nie jest zbyt długie.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przy skałach pod szczytem, a następnie pociągnąłem Krzyśka
pod zwalonym bukiem w stronę grupy skał i miejsca, gdzie kiedyś znajdował się gródek
Sokolec, a tam zrobiliśmy sobie małą przerwę na kubek gorącej herbaty z termosów.
Wokół były ośnieżone skały i oszronione drzewa oraz tylko my dwaj.
Cieszyliśmy się tym miejscem i trwającą ciszą niby małe dzieci swoimi ulubionymi zabawkami.
A później Krzysiek mówił o wietrzeniu skał i pociągnął mnie za sobą w dół stoku.
Obaj to miejsce zwiedzaliśmy po raz pierwszy.
Ja miałem wrażenie, że weszliśmy do Krainy Królowej Śniegu.
Ale my nie trafiliśmy do Śnieżnej Krainy.
Na zimnych skałach tkwiły zielone rośliny.
- Popatrz, Krzysiek, te drzewka wyglądają jak bonsai -
- Pomimo tego, że rosną na skałach, mają wielką wolę zycia.
W naszym okrążeniu Krzyżnej Góry trafiliśmy na półkę skalną, skąd można było dostrzec
Karkonosze z jej Królową Śnieżką.
Chwilo trwaj!
Carpe diem!
Jeszcze trochę schodziliśmy w dół...
...a później podchodziliśmy pod górę...
...i stanęliśmy ponownie pod szczytem Kzyżnej Góry...
...było warto...
Po ośnieżonych stopniach rozpoczęliśmy podejście na platformę widokową...
...a było warto...
...bo ze szczytu roztaczał się widok na Karkonosze, Góry Izerskie i Góry Kaczawskie...
... a my patrzyliśmy i podziwialiśmy...
A później wypatrzyliśmy Jastrzębią Turnię, skałę dla której tu przyszliśmy.
Gdy określiliśmy, według położenia słońca, jej lokalizację rozpoczęliśmy zejście ze szczytu Krzyżnej Góry. Musieliśmy iść uważnie. Wbrew pozorom, zejście z góry nie jest wcale łatwiejsze
od podejścia na nią.
Ponownie rozkoszowaliśmy się dzikością natury.
Po drodze zadziwiła nas skała ze szczeliną...
...mała maczuga skalna...
... i sosna na skale...
...chyba piękniejsza niż ta w Pieninach!
I w samo południe pojawiła się Ona...
...nie mielismy najmniejszej wątpliwości...
...to była Jastrzębia Turnia...
Jeszcze tylko pożegnalne spojrzenie...
...jeszcze tylko jedno podejście...
...i rozpoczęliśmy zejście z Krzyżnej Góry.
Od Husyckich Skał do szczytu Sokolika poszliśmy czerwonym szlakiem,
U podnóża skały z punktem widokowym czekaliśmy dłuższą chwilę.
Z punktu widokowego schodziła spora grupka ludzi, a oblodzone stopnie nie ułatwiały im tego zadania. Uczynny turysta pomagał niektórym osobom w pokonaniu kamiennych schodków.
Kilka razy byłem na Sokoliku i kilka razy zachwycałem roztaczającym się zeń widokiem.
Skałę na zboczu Krzyżnej Góry trafnie została nazwana Jastrzębia Turnią.
Dzisiaj patrzyłem na nią nieco inaczej niż zwykle. Dzisiaj ja stałem u jej podnóża!
Ooo!!! A po tym grzbiecie chodziliśmy obaj z Krzyśkiem wiosną we mgle wiosną tego roku.
To część skał Janowickich Garbów.
Spora część Gór Kaczawskich szczególnie uradowała oczy Krzyśka.
On nie mógł się na nie napatrzeć.
Na szlaku spotkaliśmy kilka tablic informacyjnych.
Czytaliśmy je wszystkie.
W drodze powrotnej wałęsaliśmy się wśród skał, a każda z nich była dla nas ciekawostką.
Zachodzące słońce dodało jeszcze większego powabu.
Trudno nam było odejść stamtąd, ale gdy słońce zaszło za Karkonosze,
my musieliśmy zejść z Sokolika.
Rano Szwajcarkę mijaliśmy śpiącą, a teraz schronisko tętniło gwarem.
Ciemności już zapadły, gdy dotarliśmy do samochodu.
Na szlaku spędziliśmy blisko 10 godzin, a czas ten minął jak przysłowiowe mgnienie oka.
Jak każde bardzo dobre chwile.
Udało mi się również wykonać panoramę ze szczytu Krzyżnej Góry, a dociekliwym
polecam obszerny opis ścieżki sokoła wędrownego
* * * *