niedziela, 14 kwietnia 2019

Meandry Nysy Małej - meandry życia

2019-04-12

     - Mój ci jest! Mój ci jest! - zawołała Danuśka Jurandówna gdy zarzuciła białą nałęczkę
na płowe włosy Zbyszka z Bogdańca i odbierała go katu, który miał odebrać mu życie.

(…) Rozejdźcie ludzie się w pokoju
Nie będzie grozy ani krwi
Zabiorę tylko stąd co moje
Czego nie wolno odjąć mi (…)

(…) Mój ci jest
Nie dam się przegnać ni zastraszyć
Bo moje prawo jest przed waszym
Mój ci jest (…)
                         Zespół Krzyżacy - Mój ci jest


     - Mój ci jest! - zawołałem w myślach, gdy odbierałem mój komputer z niesfornych rąk osoby, która nie bardzo dbała o moją własność. Przycisk włącznika się zacina i muszę umiejętnie go używać przy uruchomianiu mojego sprzętu.
Dobrze, że  moje zdjęcia zgromadzone w zakamarkach twardego dysku nie uległy unicestwieniu i dzisiaj mogę dokończyć relacje z ubiegłorocznych wędrówek z Krzyśkiem.

_____________________________________



Był dzień 2018-03-04

      W tym dniu Krzysiek zaplanował godzinę spotkania na 5:15. Jak on to robi, że jadąc z Leszna, w Legnicy  zjawia się w wyznaczonym czasie - prawie w punkt?
Tego dnia przed godziną piątą byłem gotowy do wyjścia z domu, gdy odezwał się sygnał mojego telefonu zwiastujący nową wiadomość. To Krzysiek napisał, że się spóźni.  Wczoraj wieczorem pomylił się w ustawieniu swojego budzika. Krzysiek, nie musisz mnie przepraszać, ja przeżyłem trochę wiosenek, poznałem nieco życia i niewiele jest rzeczy, które mogą mnie zdziwić.

     W Gorzanowicach pod Bolkowem już na kwadrans przed siódmą Krzysiek prowadził mnie na zaplanowaną przez siebie trasę dzisiejszej włóczęgi.  Ech, życie. Tydzień temu miałem jechać
z Krzyśkiem w Góry Izerskie, lecz dopadło mnie okropne przeziębienie i poprzednią sobotę, niedzielę i poniedziałek musiałem przeleżeć w łóżku. W czwartek czułem się już dobrze
i gdy Krzysiek zaproponował mi wspólny wyjazd na Pogórze Kaczawskie, ja przyklasnąłem
temu pomysłowi.

     Gdy wyruszaliśmy na wędrówkę, mróz jeszcze trzymał krzepko. Było ponad dziesięć stopni na minusie. Ja miałem ciepłą czapkę zakrywającą uszy, a Krzysiek założył komin.
Na horyzoncie ukazały się ośnieżone szczyty Karkonoszy.





W naszych zamiarach mieliśmy wędrówkę po ich wierzchowinach, ale niektóre ich szlaki były zamknięte, więc nasz plan odłożyliśmy na inny termin.

     A teren naszej obecnej wędrówki nie miał wyznaczonych szlaków i mogliśmy wędrować swobodnie, gdzie nas Krzyśka oczy poniosą. Ale nie wędrowaliśmy bez celu. Mój przewodnik miał obmyślony szkic naszej włóczęgi. Szliśmy drogami polnymi, a gdy one nie były zgodne z kierunkiem naszej wędrówki, szliśmy przez pola - od miedzy do następnej miedzy.











Druga połowa lutego była bezśnieżna, ale mroźna. Strumyki zamarzły i ucierpiały oziminy.










Wysiane jesienią rzepaki wyglądały marnie.


Może wiosenny czas będzie dla nich bardziej łaskawy i odżyją?



A wiosna zbliża się nieuchronnie.
Kwitnące bazie wierzbowe zawsze przywołują moje wspomnienia z dzieciństwa, gdy w okresie
Świąt Wielkanocnych zachwycałem się ich widokiem.





Kotki wierzbowe wydzielają specyficzną woń i są niezwykle miłe w dotyku,
… jak kotki ...

W Sudetach, na terenie obecnego Pogórza Kaczawskiego, przed milionami lat odsłoniły się utwory czerwonego spągowca.
Czerwony spągowiec to skała, która w ciągu milionów lat przekształciła się w obecną glebę.


I dlatego niektóre pola na Pogórzu Kaczawskim wyróżnia czerwona barwa.


Gdy minęliśmy Pogwizdów, pod uroczą brzozą zatrzymaliśmy się na mały popas.


Jedliśmy swoje kanapki, piliśmy herbatę i rozkoszowaliśmy się coraz cieplejszym dniem.
Lekki wiaterek nawiewał w naszą stronę zapach ogrzanej słońcem ziemi.
- Już czuję nieśmiały powiew wiosny - powiedziałem do Krzyśka.



Za nami został Pogwizdów i jego mieszkańcy ze swoimi sprawami,
a my poszliśmy na spotkanie reszty dnia.

Na niewielkim wzgórzu wśród drzew stal niewielki budynek. Z drewna, lecz podmurowany.
Jak dwór szlachecki w Panu Tadeuszu.



To chyba ogólnodostępny schron samoobsługowy.


W Sudetach jest kilka takich budyneczków. Oby jak najdłużej służyły potrzebującym.

Krzysiek pociągnął mnie w stronę Jastrowca. Szliśmy po rozległej równinie.



Pola i łąki w Górach Kaczawskich zachowały jeszcze swój malowniczy, urozmaicony styl.


Samotnie rosnące drzewa cechuje jakiś niepowtarzalny urok i często w ich stronę kierujemy
swoje kroki.

Skręciliśmy również w stronę miejsca zaznaczonego na mapie jako Bogaczowice.
Jest to porośnięte drzewami skaliste wzgórze.



Rozczłonkowane skały tworzyły naturalne tarasy widokowe.
Nie mogliśmy się oprzeć ich urokowi i wdrapaliśmy się na nie.






Spojrzałem w dół, a tam, w marcowym słońcu, bieliły się zamarznięte wody Nysy Małej.


Jej meandry przywiodły mi na myśl zawiłości ludzkiego życia. Dlaczego niejednokrotnie
jest ono tak skomplikowane?

     "Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiadomo co ci się trafi" - przypomniał mi się  cytat z Forresta Gumpa. W naszym życiu borykamy się z różnymi problemami, czasami bywają one naprawdę trudne do rozwiązania. Zdarzają się również chwile miłe oraz przyjemne, które zapamiętamy chyba na zawsze.
____________

    Po powrocie z wędrówki , przypomniała mi się chwila na półce skalnej
i sięgnąłem do moich notatek z cytatami sławnych ludzi:

"Bądź tym kim jesteś i mów to, co czujesz,
ponieważ ci, którzy mają z tym problem nie są ważni,
a ci, którzy są ważni nie mają z tym problemu."          Fritz Perls

 "Wolę być prawdziwym dla siebie,
nawet jeśli grozi to narażeniem się na kpinę innych ludzi,
niż być dla siebie fałszywym i narazić się na własną odrazę."     Frederick Douglass

____________


Zejście ze szczytu nie było takie proste.
Schodziliśmy stromym żlebem pełnym drobnych kamieni i opadłych zeszłorocznych liści.



Raz nie utrzymałem równowagi i wylądowałem na mniej szlachetnej części ciała.

Wróciliśmy na równinę. Meandry Nysy Małej dwukrotnie stanęły nam na naszej drodze.
Nie mieliśmy odwagi sprawdzać wytrzymałości  lodu i przechodziliśmy malowniczą rzeczkę
po zwalonych pniach.





Krzysiek i ja zastanawialiśmy się, kto zostawił taki ślad na pniu potężnego drzewa.


Jakiś człowiek, a może bobry?

W tym dniu ciężko mi się szło. Przed trzema dniami, po przeziębieniu, wstałem z łóżka
i teraz zacząłem odczuwać trudy wędrówki.
Często przystawałem i wtedy podziwiałem okolicę.






Krzysiek był wyrozumiały i mnie nie poganiał.

Mój przewodnik przed Jastrowcem sięgnął po mapę. Szukał drogi przez wieś.


Dobrym punktem orientacyjnym okazał się wiejski kościółek. Za nim biegła szosa prowadząca
w stronę Grudna i poszliśmy w tamtym kierunku.


Tuż, obok kościoła miejscowi urządzili sobie dzikie wysypisko. Jak im nie wstyd?


Minęliśmy to miejsce zniesmaczeni jego widokiem i obeszliśmy kościół wzdłuż jego murów.





Może miejscowy kaznodzieja wpadnie na mój opis i z ambony zacznie strofować mieszkańców
Jastrowca za ich niefrasobliwość?  Ludzie, Boga się nie boicie?

Przed Grudnem zatrzymaliśmy na mały odpoczynek.
- Krzysiek, dziękuję Ci za cierpliwość.

W Grudnie minęliśmy Bukową Górę i zaczęliśmy się wspinać na zbocza Wysokiej.
W przydomowej zagrodzie zagęgały gęsi. Ich głos jest donośny.
Jazgot tych ptaków, w odległej przeszłości, uratował Rzym przed napaścią Galów.


Co parę kroków zatrzymywaliśmy się i podziwialiśmy widoki.


Krzysiek snuł wspomnienia ze swoich poprzednich wędrówek po okolicznych wzgórzach.


Jego głos jest łagodny i miły.
I gdy tak ciepło opowiada o okolicy, ja słucham i jednocześnie robię zdjęcia.

Gdy wspinaliśmy się na stok Wysokiej, z lasu dobiegł do nas jednostajny głos:
- Fiuuu... fiuuu… fiuuu...


To odzywała się sóweczka, najmniejsza z sów.
Ten ptak niewielkich rozmiarów, jako jedyna sowa poluje w dzień.

Po drugiej stronie Wysokiej zatrzymaliśmy się przy stosie drewna i wtedy zacząłem opowiadać Krzyśkowi o spotkanym kiedyś w tej okolicy ciekawej roślince - wawrzynku wilczełyko.

Ożywiłem się i pociągnąłem Krzyśka w stronę ruin dawnego wapiennika.
Mojemu przewodnikowi to dzikie miejsce się spodobało i zaczął je penetrować.
Gdy w zaroślach zauważyłem wawrzynek, aż krzyknąłem z radości.
Wawrzynek wilczełyko rozpoczynał swoje kwitnienie, jego kwiatowe pączki zaróżowiły się,
a ja byłem w siódmym niebie. Za tydzień. lub dwa łodygi będą otoczone różowymi kwiatuszkami.

W drodze powrotnej spoglądaliśmy na majaczące na horyzoncie Góry Wałbrzyskie.
Na ich tle widniały jasne sylwetki elektrowni wiatrowych. Przyznam, że widok
tych siłowni, w początkowym okresie ich powstawania, nieco mnie drażnił.




Ale teraz wiem, że będą one stanowić element krajobrazu - podobnie jak słupy energetyczne.

W świetle zachodzącego marcowego słońca rozbłysły ruiny Zamku Bolków.



Drogą prowadzącą obok Sześć Domków poszliśmy  w stronę Gorzanowic.


Na ostatnich nogach doszedłem do wsi. Gdy wsiadaliśmy samochodu, Krzysiek powiedział
- Janku, byłeś bardzo dzielny.
Ja staram się nie narzekać. Wędrówka była wspaniała.


Nasza wędrówka na Pogórzu Kaczawskim wiodła przez:



Gorzanowice, wzgórza: Skowronia, Młyniczna i Dębnik, Pogwizdów, wzgórze Szubieniczna, Bogaczowice, Jastrowiec, Grudno, zbocza Wysokiej, ruiny dawnego wapiennika, Sześć Domków, Gorzanowice.
     Często autorzy papierowych map pomijają nazwy szczytów. Ja nie rozumiem takiego podejścia do potencjalnego turysty. Na planie Sygnatury, powyżej Gorzanowic, zaznaczono jedynie szczyt Młynicznej, gdy na planie turystycznej widnieją również wzgórza:
Skowronia oraz Dębnik.
Proszę porównać mapę powyżej, z tą niżej.


Lubię zaglądać do mapy potrójnej. Widok można przełączyć na Sygnaturę i porównać oba plany z mapą satelitarną.
Gdy zwiniemy boczne menu (kliknięciem myszką w znak < ), ujrzymy większy obszar mapy.

PS
Dzisiaj wiem, że Krzyśkowi spodobał się kwitnący wawrzynek wilczełyko,
ale o tym za jakiś czas...


*    *    *    *