Już wyszedłem na parking, gdy zauważyłem pomyłkę. Zabrałem stare, rozklekotane kijki
i musiałem zawrócić. Nie wiem dlaczego w kąciku za szafką stoi zużyty komplet.
Mam jakiś sentyment do sprzętu, który mi służył przez dłuższy okres czasu.
Czekałem na przyjazd Krzyśka i próbowałem policzyć, który to raz wybieram się z nim na wędrówkę. Moja pamięć już nieco szwankuje i przypomniałem sobie tylko sześć wyjazdów.
- O czymś zapomniałem - powiedziałem do siebie półgłosem. Ponowiłem swoją wyliczankę i gdy z pobliskiego drzewa dobiegł do mnie głos sikorki, przypomniałem sobie podobny moment z naszej wędrówki. No tak, to wtedy znaleźliśmy jelenie poroże. Teraz wszystko się zgadza, odbyliśmy osiem wyjazdów. Po mojej dzisiejszej, już dziewiątej wyprawie z Krzyśkiem, nastąpi dłuższa przerwa, ale o tym napiszę na zakończeniu tego tematu.
Wsłuchałem się w trele kosów, które dobiegały do mnie, raz z lewej, raz z prawej strony zadrzewionego parkingu. Kos z lewej zaśpiewał zwrotkę i zrobił sobie przerwę, a wtedy odezwał się ten z prawej i tak na zmianę. One w ten sposób oznaczały swoje rewiry. Do śpiewu kosów dołączył dźwięk mojego telefonu. Jestem - odczytałem na wyświetlaczu. I po kilku minutach przyjechał Krzysiek ze swoim niesamowitym uśmiechem.
Klapacjusz, Decjusz, Gubernator, Zakonnik i inne nazwy skał zainteresowały Krzyśka podczas naszej zimowej, wspólnej wędrówki w Rudawach Janowickich. Dziś, Krzysiek i ja, chcieliśmy przywitać się z tymi jegomościami, a dla nas obu, miała być pierwsza wizyta w rejonie Janowickich Garbów.
Od Leśnego Dworu w Janowicach Wielkich poszliśmy pod górkę żółtym szlakiem, a po chwili
opuściliśmy go, przeszliśmy brodem przez szeroko rozlaną Janówkę i utwardzoną drogą
weszliśmy w mglisty las.
Gdy po lewej stronie drogi, wśród drzew, zobaczyliśmy niewielkie skałki, poszliśmy w tamtym kierunku. Szliśmy pod górę, zda się bez wyraźnego celu, północno-wschodnim stokiem Jańskiej Góry. Tak dotarliśmy do następnej bitej drogi i kolejnej grupy skał.
Weszliśmy pomiędzy głazy i z każdym naszym krokiem z mgieł wyłaniały się nowe kształty.
Początkowo mnogość zakamarków i form lekko mnie oszołomiły. Patrzyłem tu i tam i nie mogłem się zdecydować, która strona jest ciekawsza.
- Tu kiedyś było dno morza - Krzysiek i ja powiedzieliśmy prawie jednocześnie.
Dużo, bardzo dużo czasu minęło, gdy nagromadzone na dnie osady zamieniły się w skały.
I dużo czasu jeszcze upłynie, gdy te skały ponownie zamienią się w glebę.
Jakieś olbrzymie dziecko kiedyś w tym miejscu bawiło się kawałkami plasteliny,
a gdy jego mama zawołała swoją pociechę na obiad, zapomniało później o swojej zabawce.
Kształty tu, kształty tam.
Gdzie spojrzysz, zawsze coś innego.
- A Ciebie co tak ubawiło, jakąś śmieszną formę zobaczyłeś? Wiem, wiem, lubisz buczki.
- No to masz, mój towarzyszu, zdjęcie w jego towarzystwie.
We mgle trudno robi się zdjęcia obiektom, które za tło mają mleczne niebo.
To był chyba Decjusz, a może Klapacjusz?
Licho wie. Skałkowcy też wiedzą, ale oni są trochę zarozumiali.
Na mapie wypatrzyłem drogę, która powinna nas zaprowadzić do Rozpadłej, i z moim towarzyszem poszliśmy sprawdzić moje przypuszczenie.
Mgła nie ułatwia fotografowania, ale można sobie z tym problemem jakoś poradzić.
Trzeba tylko ująć wyraźny pierwszy plan, wtedy zdjęcie będzie do zaakceptowania.
Wyobraźmy sobie, jakby wyglądało to ujęcie bez świerka po prawej.
Mgła, początkowo gęsta, zaczęła powoli rzednąć i warunki stały się nieco znośniejsze.
Wystarczył moment i dwa kroki do przodu, a ta ciekawa skała nabrała innego wyrazu.
___________________________
(...)Otośmy na dalekie przybyli rubieże,
w Scytów kraj, na pustkowie głuche i bezludne.
Hefajście! Tobie ninie czas baczyć, byś wolę
rodzica świętą spełnił - wysoko, do skały
urwistej przykuł tego złoczyńcę, stalowych
więzów nieprzemożną spętanego mocą(...)
(...)Gdzieżem jest?... Czyj to kraj? Czyja ziemia?... A tam
któż to zawisł wysoko, przykuty do skał,
górskim wichrem chłostany?... Za jakiż to błąd,
jaką winę tak cierpisz?(...)
Ajschylos - Prometeusz w okowach
Każda skała oglądana z innego miejsca nabiera nowego wyrazu
Jeżeli ku temu są warunki, to Krzysiek stara się skały obejrzeć z każdej strony.
Czas nas nie gonił, a my wybraliśmy się na włóczęgę, taką bez pośpiechu.
Krzysiek bacznie przyglądał się drzewom i wypatrzył pięknego buka, który wśród świerków,
w plamie światła stał na rumowisku skalnym, jak na piedestale.
Patrzyliśmy na niego z podziwem.
Piękny jest, prawda?
Na dnie dawnego wyrobiska zatrzymaliśmy się na posiłek, gwarząc o tym i owym.
A następnie ruszyliśmy w drogę powrotną do Klapacjusza i Decjusza.
______________________________
wiodąca w dół, zaprowadzi nas do Krowiarek.
Nasze przypuszczenia potwierdziły się.
Krowiarki to grupa skalna w Dolinie Janówki, a nazwa pochodzi z okresu wojny trzydziestoletniej.
Wtedy to otoczenie tych skał służyło okolicznym chłopom za schronienie. W razie zagrożenia tu uciekali, wraz z inwentarzem.
Krzysiek, dla lepszego sfotografowania wód Janówki, wszedł na kamienie leżące na dnie potoku.
A ja wolałem pozostać na brzegu.
Płynąca woda ma w sobie jakąś magię, która przyciąga wzrok.
Po wystających korzeniach świerków, jak po stopniach, poszliśmy na spotkanie z Krowiarkami.
A było co oglądać.
Blok skalny wyglądał jakby był wykuty przez jakiegoś olbrzyma. Wspinacze skałkowi
zaznaczyli tu swoją obecność.
Głazy należy obejść z każdej strony.
Szczyt skał porośnięty murawą, mchem i drzewami nagle kończy się obrywem.
Gdy się spojrzy w dół, w szczelinę, można dostać zawrotów głowy.
Wojciech Korda kiedyś tak śpiewał
(...)Na betonie, kwiaty nie rosną
twarde bruki nie pachną wiosną
na kamieniu nic się nie rodzi
lecz na rodzinie podobno nie szkodzi
na betonie nie kwitną róże
a jabłonie na szorstkim murze(...)
Ale to chyba nie do końca prawdziwe stwierdzenie, ponieważ drzewa potrafią wyrosnąć
w dziwnych miejscach, a później ich korzenie biorą w objęcia głazy.
Gdy wracaliśmy od Krowiarek, zdziwiłem się. Mogliśmy przejść parę kroków dalej
i przekroczyć Janówkę mostkiem, ale my woleliśmy przechodzić
po kamieniach leżących na dnie potoku.
Poszliśmy ponownie drogą dojazdową do dawnych kamieniołomów, ale teraz szliśmy pod górkę.
Mgły zaczęły gęstnieć.
W pewnym momencie zaczął sypać twardy drobny śnieżek.
Zastanawialiśmy się, czy z tego rumowiska skalnego powstanie kiedyś gołoborze.
Krzysiek i ja tak byliśmy zajęci rozmową, że nie zauważyliśmy kiedy przestał sypać śnieg.
_________________________________
Gdy doszliśmy do skalnej Grzędy mgła zgęstniała jeszcze bardziej.
Byliśmy na szczycie bezimiennego wzgórza i postanowiliśmy, że coś przekąsimy.
I to był dobry wybór, gdy kończyliśmy nasz posiłek, mgła zaczęła rzednąć.
A my poszliśmy w dalszą drogę, od skały do skały.
Gdy stanąłem na cypelku, mgły nieco przegonił wiatr. Ja zacząłem robić zdjęcia dolince,
a wtedy Krzysztof wykonał to ciekawe ujęcie. Mgły zrzedły jeszcze bardziej, a ja zdążyłem
wykonać niewielka panoramę.
Już nie spoglądaliśmy na mapę i nie zgadywaliśmy nazw skałek, podziwialiśmy tylko ich kształty.
Nie było żadnych dróg ani ścieżek. Przedzieraliśmy się przez zarośla i musieliśmy schodzić
po niesamowitych stromiznach, co nas bardzo radowało.
Krzysiek nawet powiedział, że przecieramy nowe szlaki dla potomnych.
Kiedyś te kamienie spadną i będą się toczyć po stromiźnie siejąc po drodze spustoszenie.
Ta skała po lewej, to jakiś obelisk. A ta po prawej, to zapewne maczuga prehistorycznego woja.
Zeszliśmy w niewielką dolinkę i zboczem bezimiennego wzgórza rozpoczęliśmy drogę powrotną.
Nie tak dawno warczały tutaj piły, a teraz panował błogi spokój.
Parę chwil posiedzieliśmy na pniakach, piliśmy herbatę i gapiliśmy się na bezimienną dolinkę,
na Sokolik i Krzyżną Górę czyli Biuścik Bardotki.
Przyszła pora powrotu i z żalem opuszczaliśmy to urocze miejsce.
Szliśmy leśną drogą, ale ją opuściliśmy dla kilku skał widniejących pomiędzy drzewami.
Tamtą drogę zgubiliśmy ale niedługo znaleźliśmy inną. Gdy ta za bardzo skręcała w lewo, zeszliśmy z niej i tak trafiliśmy na bity dukt, a on doprowadził nas do brodu, którym rano przekraczaliśmy Janówkę.
To prawda, Krzysiek potrafi chodzić po wodzie.
Już chyba dzisiaj mówiłem, że płynąca woda ma w sobie jakiś urok.
Przy szlaku żółtym, obok leśnego parkingu rośnie okazały dąb o omszałych konarach.
_____________________________
Gdy wyjechaliśmy z Janowic, było jeszcze widno, więc Krzysztof przeciął "trójkę" i drogą boczną pojechaliśmy do Komarna. Tam zaprowadził mnie na piękny punkt widokowy, a z niego można podziwiać Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie i Karkonosze, które z powodu zamglenia nie były widoczne. Ale Krzyśkowi uwierzyłem na słowo. Po drodze podziwiałem różany gaj na stoku Dudziarza, a później usłyszałem Krzyśkową recytację Ajschylosa.
Piękny to był dzień i powtórzę za pewnym poetą "Chwilo trwaj".
Z żalem żegnałem Krzysztofa, z którym musiałem się rozstać na siedem miesięcy, ponieważ on wyjeżdża w swoją delegację zawodową
Szerokiej drogi, Krzysiek!
(...)Popatrz na mgłę, ileż cudów ukrywa mgła!
Chcesz do nich dojść, lecz niewiele masz szans,
mgła cię pochłonie, ale wiedz - kiedy przegrasz z nią,
zęby zaciśnij i idź jeszcze raz!
Więc wszystko na nic, wszystko zostać ma tak jak jest?
Mgła będzie górą i radę nam da?
Nigdy, bo wiem, że od ciepła człowieczych serc
topnieje mgła, i coś więcej niż mgła...
Zawsze i wszędzie, nawet we śnie,
pamiętaj, ze wygrać potrafisz,
byle we mgle wiary nie stracić,
byle we mgle odnaleźć się!(...)
Władimir Wysocki - Mgła
* * * *