wtorek, 28 listopada 2017

Słup, Zamczysko i Szwedzkie Skały w Karkonoszach

2017-11-18

    Zegar wskazywał kwadrans po czwartej, do umówionego spotkania brakowało jeszcze pół godziny, gdy kolejny raz spojrzałem na mój ekwipunek. Wszystko było przygotowane do wyjazdu w góry. Jeszcze tylko kilka łyków kawy i będę mógł wzuwać buty.
Sygnał komórki sprawił, że odstawiłem kubek i zerknąłem na wyświetlacz. To Krzysiek powiadamiał mnie, że dojeżdża do Legnicy.  Mój towarzysz zjawiał się przed umówionym czasem, więc ja musiałem zostawić kawę i przyspieszyć moje wyjście.
Nie lubię chwil, gdy na mnie ktoś czeka.

    Gdy zjeżdżaliśmy z Kapeli,  w Krzyśka samochodzie odezwało się podwójne:
- Whhhaauuu!!! - a później nastała cisza.
Krzysiek zatrzymał swoją Vectrę i dłuższą chwilę gapiliśmy się na światła Jeleniej Góry.
Moja lustrzanka spoczywała w plecaku na tylnym siedzeniu, a ja nie mogłem do niej sięgnąć.
- Musimy ruszać, za nami jadą pojazdy - ze smutkiem w głosie powiedział Krzysiek.

    W domu pogrzebałem w internecie i znalazłem ujęcie przypominające nasze oczarowanie, a które jak się domyślam, zostało wykonane ze stoków Góry Szybowcowej:




Zdjęcie pochodzi ze strony:  Beltek

___________________

   Grubo przed świtem zatrzymaliśmy się na Drodze Sudeckiej. Krzysiek pił swoją kawę, a ja mozolnie zakładałem stuptuty.  Gdy się rozwidniło, poszliśmy pod górę Drogą Sudecką, z której skręciliśmy w Drogę Chomontową.  W naszych poprzednich wędrówkach  z Krzyśkiem opowiadałem mu  o skałach w Karkonoszach i w tej włóczędze szliśmy na spotkanie paru z nich.
Tę trasę przemierzałem,  jak policzyłem, piętnaście lat temu i często spoglądałem na mapę nie będąc pewny drogi.  Las bardzo się zmienił w okresie, który upłynął od mojej poprzedniej wizyty w tym rejonie. W wyższych partiach Karkonoszy zima już była w pełni. Jak się wkrótce przekonaliśmy, na szczytach sypał śnieg, który później dotarł również do nas.

    Od Drogi Chomontowej odeszliśmy w prawo w wyasfaltowaną jezdnię używaną przez leśników. 


   Przed mostkiem na Myi zaciekawiły nas lodowe sople zwisające ze skalnej skarpy.
Nie mogliśmy się oprzeć temu widokowi i zaczęliśmy szukać dogodnego miejsca do ich sfotografowania. Gdyby ktoś był w pobliżu, mógłby pomyśleć:
- Dwóch, zda się poważnych, dziadków zajmuje się dziecięcą zabawą.







    Woda, podstawa życia, w jakimkolwiek stanie: płynących obłoków, snujących się mgieł, zwisających sopli lodu czy spadającej kaskadami po głazach w górskich strumieniach  ma w sobie jakiś niepowtarzalny powab przyciągający naszą uwagę.



    Gdy już nasyciliśmy swoje oczy wartkim nurtem Myi i nasłuchaliśmy się jej odgłosów poszliśmy szukać drogi do Zamczyska.  Do tych skał nie wytyczono żadnych szlaków turystycznych. Musieliśmy posługiwać się mapą papierową i zdać się na moją pamięć ze znajomości  tego terenu.



W lesie widniała ścieżka przysypana śniegiem. Weszliśmy w nią i zaczęliśmy podchodzić zboczem Doliny Myi w kierunku szczytu Smogorni.



    Gdy doszliśmy do prostokątnego obelisku stojącego w lesie, stwierdziłem, że to Słup.
Na jednym z blogów wyczytałem, że z tego miejsca przed ćwierćwieczem roztaczały się widoki należące do jednych z piękniejszych w tej części Karkonoszy. A teraz wszystko zasłonił las.
- Oby tak nie było na Zamczysku - powiedziałem do siebie w myślach.
Gdy mijaliśmy skały, zza chmur wyjrzało słońce. Wykorzystałem ten moment i wykonałem jeszcze jedno zdjęcie. Dzięki korzystnemu oświetleniu Słup zyskał na wyglądzie - był bardziej barwny i pysznił się ciekawszą bryłą.



    Po niespełna piętnastominutowym marszu weszliśmy na niewielka polanę, gdzie za młodymi drzewkami szarzała grupa skałek.  Głazy stoją na stromym zboczu Dolina Myi i od strony lasu nie porażają swoją wielkością, ale gdy podejdzie się do nich bliżej, można wpaść w zachwyt.  Pamiętam, że gdy odwiedzałem Zamczysko przed kilkunastoma laty, wdrapywałem się na nie i siedząc na nich, jak na zamkowych murach, spoglądałem na okoliczne góry i dolinę między nimi. Istnieją dwa dogodne miejsca na wspięcie się na grzbiet skałek, ale oblodzone i obłe zbocza nie dawały nam takiej możliwości. Wtedy Krzysiek splótł swoje dłonie, ja jedną nogą stanąłem na nie i udało mi się wdrapać na szczyt Zamczyska.
Ja jestem na górze, a Krzysiek został na dole? Nie, tak nie może być!



Podałem Krzyśkowi kijki i rękę i po chwili on również znalazł się na skałach Zamczyska.



A później chłonęliśmy przestrzeń przed i pod nami.
Na czubki drzew mogliśmy spoglądać z wysoka.
Ach,  co za radocha!

















    Czyniłem próby rozpoznania widocznych z tego miejsca szczytów Karkonoszy, ale wiatr niemiłosiernie targał papierową mapą i z żalem musiałem z tego zamiaru zrezygnować.
Prawidłowo określiłem tylko Ptasiaka i kierunek na Smogornię. Wskazałem również na Grzbiet Śląski, na którym widniał charakterystyczny kształt skał Słonecznika.






Ojojojjj! Z tamtej strony szła zadyma,  więc my musieliśmy się ewakuować z Zamczyska.


    Nie powiem na jakich częściach swego ciała zsunęliśmy się ze skał, w których zaciszu posililiśmy się nieco kanapkami z herbatą i po własnych śladach rozpoczęliśmy powrót do mostku na Myi. Tam odszukaliśmy ścieżkę prowadzącą przez las do Szwedzkich Skał, które miały być gwoździem programu naszej pierwszej wspólnej wędrówki po Karkonoszach.

    Rano gdy, w samochodzie Krzyśka, po omacku zakładałem swoje stuptuty, przy lewym bucie nie dociągnąłem rzemyka. A on w czasie marszu zwisał luźno i z każdym krokiem zagarniał nieco wilgotnego śniegu, który zamienił się w śnieżną, zlodowaciałą na mrozie kulę.
I ona stała się przysłowiową kulą u mojej nogi.
Oj, namęczyłem się wielce, aby się od niej uwolnić!



Leśną, wijącą się wśród świerków i niknącą pod śniegiem ścieżką doszliśmy do Szwedzkich Skał.

Zawsze, gdy widzę jakieś rośliny na skale, zadziwia mnie wola ich przetrwania.



Marsz leśną ścieżka nas rozgrzał, lecz na otwartej przestrzeni ziąb dawał się we znaki.



Na ogrzanie ciał smaganych lodowatymi drobinami śniegu gnanymi wiatrem najlepsza jest 




gorąca herbata z termosów.

Szwedzkie Skały, podobnie jak Zamczysko, od strony zarośli nie były wiele wyższe od nas. Lecz gdy spojrzeliśmy w głąb Doliny Myi, dostrzegliśmy ich ogrom. Ich masyw przypomina wieżowce na miejskim blokowisku. Jakby dwa gmachy stały obok siebie, którym towarzyszy mniejsza budowla.




Dwa równolegle stojące trzydziestometrowe bloki skalne, którym towarzystwa dotrzymuje



nieco mniejsza od nich skalna grzęda.


Trudno mi to opisać, to trzeba zobaczyć.


Później wpadłem na pomysł, aby Krzysiek pozostał na jednym bloku, a ja poszedłem na skalną grzędę i nawzajem robiliśmy sobie zdjęcia.









Jaki człowiek jest mały wobec wytworów natury






Gnająca po szczytach Karkonoszy śnieżyca dotarła również do Szwedzkich Skał.
Widoczną w śniegu wijącą się wśród zalegających skał zeszliśmy do Doliny Myi.
Na dole mniej wiało, a my zadzieraliśmy głowy podziwiając ogrom i urodę skał.





 
Głośny szum kaskad Myi nie dał o sobie zapomnieć.






 
A później musieliśmy się wspinać po stromym zboczu Doliny Myi aby dojść do drogi powrotnej.


Jeszcze tylko jedno spojrzenie na skały niknące w gąszczu świerkowego lasu


i asfaltową leśną drogą zaczęliśmy powrót do samochodu.


Po drodze odwiedziliśmy cmentarzyk jeńców, którzy zakończyli swój żywot przy budowie Drogi Sudeckiej w okresie II Wojny Światowej.

A później zatrzymaliśmy się na chwilę w Przesiece, aby uwiecznić jeden z wagonów tramwaju,
który przed dziesiątkami lat kursował pomiędzy Jelenią Górą a Przesieką i pod Skałką znajdowała się jego końcowa pętla.



Było... minęło...

Jeżeli chcesz usłyszeć szum wody Myi kliknij w obrazek



I jeszcze mapka naszej trasy...


 ... a moją niewielką panoramę z Zamczyska można zobaczyć tutaj


*        *        *        *


Zamczysko w Karkonoszach

2017-11-19

W tym dniu razem z Krzyśkiem dotarliśmy do Zamczyska w Karkonoszach, wspięliśmy się na jego głazy i mogliśmy cieszyć się otaczającą nas przestrzenią.



Swoje panoramy umieszczałem na portalu, który niestety zamyka swe podwoje.



Widok można oglądać używając strzałek na klawiaturze " w prawo, w lewo"
lub przeciągając myszką dolny pasek







Do czasu znalezienia odpowiedniego miejsca dla "moich dzieł" będę czynił próby prezentacji mojego szerszego spojrzenia odwiedzanych miejsc na tym blogu. A ten niestety, nie może oddać w pełni rozmiarów moich widoków.


*    *    *    *

czwartek, 16 listopada 2017

Karkonosze. Wyprawa na Chojnik

2017-11-14

   Podałem Krzyśkowi pomysł odwiedzenia pewnych skał w Karkonoszach i wysłałem mu orientacyjną trasę dojścia do nich od strony Karpacza.
Krzysiek, po przestudiowaniu mapy, podchwycił mój zamysł i zaproponował, abyśmy za miejsce startu obrali parking przy Drodze Sudeckiej.
W trakcie wymiany naszej korespondencji stwierdziłem, że...

...ja dobrze znam tę lokalizację! Byłem tam w przeszłości trzykrotnie!!!

W Jeleniej Górze należy kierować się na Cieplice Zdrój, gdzie przed Parkiem Norweskim trzeba skręcić w lewo, minąć Podgórzyńskie Stawy za którymi, na rozwidleniu dróg, pojechać również
w lewo w stronę Podgórzyna. Należy tylko pamiętać, aby nie jechać prosto w stronę Sobieszowa, gdzie na Chojniku stoją ruiny zamku Chojnik.






 I wtedy przypomniałem sobie mój dzień, w którym zdobywałem niezdobyte.

___________________________ 
 

2010-10-03

Gdy jechałem na Chojnik w Sobieszowie, nie mogłem sobie odmówić odwiedzenia Parku Norweskiego w Cieplicach Zdroju.



Park ten na początku XX wieku założył właściciel fabryki maszyn papierniczych Eugen Füllner.
Początkowo zadrzewienia miały na celu oddzielenie zakładu produkcyjnego od osiedla domów pracowniczych.
W roku srebrnych godów cesarza Wilhelma II i jego małżonki, cesarzowej  Augusty Wiktorii, Eugen  Füllner ogłosił, że chce ufundować mieszkańcom Cieplic publiczny park. W trakcie robót przy parku powstał pomysł postawienia pawilonu, który służyć miał jako miejsce odpoczynku dla spacerowiczów.



O jego kształcie zadecydowała fascynacja Füllnera architekturą restauracji „Frognerseteren” w Oslo. W oparciu o oryginalny projekt, przekazany przez norweskiego architekta Einara Smitha, miejscowe firmy wzniosły bliźniaczy budynek wobec Frognerseteren w miejscu, z którego rozciągał się wspaniały widok na pobliskie góry.



W Pawilonie Norweskim działała restauracja, a w 1967 r. budynek został zaadoptowany na Muzeum Przyrodnicze.

Zacząłem się zastanawiać, co mogą przedstawiać ustawione za budynkiem rzeźby,



ale gdy się do nich zbliżyłem, stwierdziłem że to są...



...ule ozdobne.

Zbiory Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze w dużej części wywodzą się ze wspaniałych kolekcji rodziny Schaffgotschów.













W latach siedemdziesiątych do stałej kolekcji ornitologicznej dodano również piękne zbiory motyli.



Dzisiaj Pawilon Norweski jest w prywatnych rękach. Trwa remont budynku i powstanie tu restauracja.

___________________________ 

Sobieszów, podobnie jak Cieplice Zdrój w przeszłości zostały administracyjnie włączone
do Jeleniej Góry.




Mój zielony (ekologiczny) samochód został na parkingu, a ja na ulicy Bronka Czecha




odszukałem znaki szlaku czerwonego z czarnym.

Za bramką Karkonoskiego Parku Krajobrazowego szlaki się rozchodzą. Czerwony prowadzi zakosami drogą dojazdową do zamku.



Czarny natomiast wiedzie trasą nieco trudniejszą przez Zbójeckie Skały i tę drogę wybrałem do wędrówki na szczyt Chojnika.







Ktoś kiedyś stwierdził, że kolory szlaków pieszych określają stopień ich trudności i dodał że kolor czarny oznacza szlak trudny. Ale to nie jest prawdą. Znaki czarne wyznaczają krótki szlak dojściowy lub łącznikowy, tak jak w tym przypadku.



Po wystających korzeniach drzew szedłem, jak po grudzie. Wyjątkowo ciężko mi się szło.



Ciężko mi się również zrobiło na duszy, gdy zobaczyłem okaleczone drzewa i zastanawiałem się, czy zza jakiegoś pnia nie wyskoczy jakiś zbój z ostrym narzędziem.



Wiadomo - Zbójeckie Skały.

Na Skalnym Grzybie szlak czarny dochodzi do szlaku czerwonego. Odetchnąłem z ulgą.



Zasapałem się niezmiernie i sam się zdziwiłem, że ogarnęła mnie jakaś niemoc. Pójdę w ślady tego turysty i zatrzymam się w tym miejscu na dłużej. Czy ten ktoś, mówiąc o trudnym szlaku czarnym miał rację?

Z tego miejsca można podziwiać okolicę. Z prawej strony zaglądały Sokoliki,



 pośrodku  połyskiwały Podgórzyńskie Stawy, a pod nimi ciemniał Staw Graniczny.

Błękit nieba odbijał się w Zbiorniku Sosnówka - sztucznym zalewie, który pełni funkcję



retencyjną i wodociągową jednocześnie. Zbiornik wodny został oddany do użytku w 2001 roku.
Na jeziorze obowiązuje zakaz kąpieli, jest ono zbiornikiem wody pitnej dla mieszkańców Jeleniej Góry i okolic.

Gdy już nasyciłem swe oczy widokiem i nabrałem nieco sił podreptałem w stronę zamku.



Nie minął kwadrans, gdy stanąłem u jego bram.








Na dziedzińcu stróży zamkowej musiałem się wkupić w ich łaski.



W budce strażnika nabyłem bilet wstępu.

Tuż za drugą bramą wejściową znajduje się pomieszczenie gospodarcze. w którym zostawiano  powozy i wyprzęgano konie.



Za trzecią bramą mieści się Izba Sądowa. A na dziedzińcu głównym, w jego centrum,



ustawiono pręgierz. Przy nim wymierzano kary, chyba zgodne z obowiązującym w owym czasie prawem.
A prawo jet jak pajęczyna - bąk się przebije, lecz na muchę spada wina.

Od jakiegoś czasu zwiedzanie zamku, dla płynności ruchu, należy dokonywać zgodnie z zasadą ruchu jednokierunkowego.


Po dawnych, kamiennych schodkach pójdziemy na wyższy poziom, z którego metalowymi stopniami wejdziemy  na mury zamkowe. A wtedy, jak dawni strażnicy zamkowi, będziemy mogli obserwować okolicę.








Można również wspiąć się na wieżę zamkową, a z niej widok będzie bardziej rozległy



















 
Pasmo Karkonoszy, z jej Królewną Śnieżką, było w tym dniu spowite chmurami i gdy już




nasyciłem się swoją zdobyczą, zacząłem schodzić krętymi, ciasnymi schodkami wewnątrz wieży.
A po drodze przypomniała mi się legenda związaną z Chojnikiem.



W przeszłości tym zamkiem zarządzała księżniczka Kunegunda, która chętnie jeździła konno, władała mieczem i sposobiła się w rzemiośle wojennym. Była niezwykle kapryśna. Ogłosiła bowiem, że swoją rękę odda temu rycerzowi, który w pełnej zbroi, opuszczoną przyłbicą, z mieczem w dłoni i tarczą w drugiej objedzie wokoło zamek konno po jego murach. Wielu próbowało tego dokonać, ale tam gdzie mury były najcieńsze, spadali wraz z koniem w przepaść i ginęli. Minęły lata i już nikt nie uderzał w konkury do Kunegundy.
Aż pewnego razu zagrzmiał róg u wrót zamkowych. Na dziedziniec wjechał piękny rycerz na wspaniałym rumaku. Kunegunda, gdy go ujrzała, oświadczyła przybyszowi, że spodobał jej się bardzo i nie musi czynić niebezpiecznej próby. Ale Nieznajomy oświadczył: Droga Pani, dwa lata sposobiłem swego konia do tego wyczynu, a kiedy wyruszałem z domu, powiedziałem wszystkim dokąd jadę i po co. Nie mogę więc złamać danego słowa rycerskiego i tak jak zapowiedziałem, jutro nazajutrz będę objeżdżać mury zamkowe. Kunegunda z żalu długo w noc nie mogła zasnąć, gdyż była przekonana, że śmiałek zginie niechybnie, tak jak jego poprzednicy.




Wtuliła się tylko w kąt komnaty, otuliła chustą, zaczęła ronić rzęsiste łzy i zemdlała. Ocuciły ją fanfary, które ogłaszały, że tym razem dzielny rycerz pokonał wszystkie przeszkody. Kunegunda wybiegła radośnie na spotkanie bohatera, ale ten nawet nie zsiadł z konia, podniósł tylko przyłbicę i rzekł.
- Okrutna Kunegundo. Nie dbam o Twoją rękę, bowiem żonę już mam. A mury zamkowe objechałem tylko dlatego, aby dla Twojego kaprysu nie ginęli więcej niewinni rycerze.
Zawrócił konia i odjechał.

A zawstydzona Kunegunda postanowiła skończyć ze sobą i wyskoczyła z wieży zamkowej.
Brzemię jej win było tak wielkie,  że kiedy uderzyła pośladkami o skałę,



wybiła w niej dwie ogromne dziury.

Postanowiłem, że zamek opuszczę inną drogą.





Za murami zamkowymi szlak czarny i żółty skręcają w lewo w stronę Doliny Choińca,



a ja stromym zejściem (Ścieżką Kunegundy) poszedłem w stronę Przełęczy Żarskiej.

Gdy wchodziłem w przesmyk pomiędzy skałami, jeszcze raz spojrzałem w stronę zamku.



Na Przełęczy Żarskiej wszedłem na szlak zielony, którym zacząłem schodzić z Chojnika







Szlak zielony do prowadził mnie do szerokiego duktu, którym doszedłem do Bramki


Karkonoskiego Parku Narodowego.



Powoli, spacerowym krokiem przeszedłem przez dziką łąkę i jeszcze raz spojrzałem w kierunku



zamku. A on stał niewzruszony na swej skale.

Po dojściu do parkingu, wsiadłem do samochodu i skierowałem się w drogę prowadzącą
do Jagniątkowa. Za ostatnimi zabudowaniami Sobieszowa zatrzymałem się na poboczu, aby jeszcze raz spojrzeć na Chojnik.




Zamek Chojnik nigdy nie był zdobyty przez obce wojska.



Zwyciężyły go siły natury. Spłonął od uderzenia pioruna 31 sierpnia 1675 r i od tamtego dnia pozostał w ruinie.


___________________________ 

W drodze powrotnej postanowiłem, że odwiedzę Podgórzyńskie Stawy.



Swój zielony samochód zaparkowałem tuż obok niezwykłej Hondy.



A miejsce również było niezwykłe. Gospodarstwo Rybackie oferuje szeroki wachlarz usług gastronomicznych.























Po posiłku można skorzystać z bardzo romantycznych spacerów.























Przysiadłem na jakiejś ławce i patrzyłem na Chojnik. Żałowałem jednej rzeczy, w tym dniu nie miałem sił, aby wejść na Górę Żar. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że po tej mojej samotnej górskiej wędrówce nastąpi kilkuletnia przerwa.




Ale o tym innym razem...

Gdy wracałem do mojego zielonego samochodu, zobaczyłem taki widok...







...duuu...duuu...duuu...

Głęboki bas... ach jak mi się podobają takie pojazdy...

*    *    *    *