Zegar wskazywał kwadrans po czwartej, do umówionego spotkania brakowało jeszcze pół godziny, gdy kolejny raz spojrzałem na mój ekwipunek. Wszystko było przygotowane do wyjazdu w góry. Jeszcze tylko kilka łyków kawy i będę mógł wzuwać buty.
Sygnał komórki sprawił, że odstawiłem kubek i zerknąłem na wyświetlacz. To Krzysiek powiadamiał mnie, że dojeżdża do Legnicy. Mój towarzysz zjawiał się przed umówionym czasem, więc ja musiałem zostawić kawę i przyspieszyć moje wyjście.
Nie lubię chwil, gdy na mnie ktoś czeka.
Gdy zjeżdżaliśmy z Kapeli, w Krzyśka samochodzie odezwało się podwójne:
- Whhhaauuu!!! - a później nastała cisza.
Krzysiek zatrzymał swoją Vectrę i dłuższą chwilę gapiliśmy się na światła Jeleniej Góry.
Moja lustrzanka spoczywała w plecaku na tylnym siedzeniu, a ja nie mogłem do niej sięgnąć.
- Musimy ruszać, za nami jadą pojazdy - ze smutkiem w głosie powiedział Krzysiek.
W domu pogrzebałem w internecie i znalazłem ujęcie przypominające nasze oczarowanie, a które jak się domyślam, zostało wykonane ze stoków Góry Szybowcowej:
Zdjęcie pochodzi ze strony: Beltek
___________________
Grubo przed świtem zatrzymaliśmy się na Drodze Sudeckiej. Krzysiek pił swoją kawę, a ja mozolnie zakładałem stuptuty. Gdy się rozwidniło, poszliśmy pod górę Drogą Sudecką, z której skręciliśmy w Drogę Chomontową. W naszych poprzednich wędrówkach z Krzyśkiem opowiadałem mu o skałach w Karkonoszach i w tej włóczędze szliśmy na spotkanie paru z nich.
Tę trasę przemierzałem, jak policzyłem, piętnaście lat temu i często spoglądałem na mapę nie będąc pewny drogi. Las bardzo się zmienił w okresie, który upłynął od mojej poprzedniej wizyty w tym rejonie. W wyższych partiach Karkonoszy zima już była w pełni. Jak się wkrótce przekonaliśmy, na szczytach sypał śnieg, który później dotarł również do nas.
Od Drogi Chomontowej odeszliśmy w prawo w wyasfaltowaną jezdnię używaną przez leśników.
Przed mostkiem na Myi zaciekawiły nas lodowe sople zwisające ze skalnej skarpy.
Nie mogliśmy się oprzeć temu widokowi i zaczęliśmy szukać dogodnego miejsca do ich sfotografowania. Gdyby ktoś był w pobliżu, mógłby pomyśleć:
- Dwóch, zda się poważnych, dziadków zajmuje się dziecięcą zabawą.
Woda, podstawa życia, w jakimkolwiek stanie: płynących obłoków, snujących się mgieł, zwisających sopli lodu czy spadającej kaskadami po głazach w górskich strumieniach ma w sobie jakiś niepowtarzalny powab przyciągający naszą uwagę.
Gdy już nasyciliśmy swoje oczy wartkim nurtem Myi i nasłuchaliśmy się jej odgłosów poszliśmy szukać drogi do Zamczyska. Do tych skał nie wytyczono żadnych szlaków turystycznych. Musieliśmy posługiwać się mapą papierową i zdać się na moją pamięć ze znajomości tego terenu.
W lesie widniała ścieżka przysypana śniegiem. Weszliśmy w nią i zaczęliśmy podchodzić zboczem Doliny Myi w kierunku szczytu Smogorni.
Gdy doszliśmy do prostokątnego obelisku stojącego w lesie, stwierdziłem, że to Słup.
Na jednym z blogów wyczytałem, że z tego miejsca przed ćwierćwieczem roztaczały się widoki należące do jednych z piękniejszych w tej części Karkonoszy. A teraz wszystko zasłonił las.
- Oby tak nie było na Zamczysku - powiedziałem do siebie w myślach.
Gdy mijaliśmy skały, zza chmur wyjrzało słońce. Wykorzystałem ten moment i wykonałem jeszcze jedno zdjęcie. Dzięki korzystnemu oświetleniu Słup zyskał na wyglądzie - był bardziej barwny i pysznił się ciekawszą bryłą.
Po niespełna piętnastominutowym marszu weszliśmy na niewielka polanę, gdzie za młodymi drzewkami szarzała grupa skałek. Głazy stoją na stromym zboczu Dolina Myi i od strony lasu nie porażają swoją wielkością, ale gdy podejdzie się do nich bliżej, można wpaść w zachwyt. Pamiętam, że gdy odwiedzałem Zamczysko przed kilkunastoma laty, wdrapywałem się na nie i siedząc na nich, jak na zamkowych murach, spoglądałem na okoliczne góry i dolinę między nimi. Istnieją dwa dogodne miejsca na wspięcie się na grzbiet skałek, ale oblodzone i obłe zbocza nie dawały nam takiej możliwości. Wtedy Krzysiek splótł swoje dłonie, ja jedną nogą stanąłem na nie i udało mi się wdrapać na szczyt Zamczyska.
Ja jestem na górze, a Krzysiek został na dole? Nie, tak nie może być!
Podałem Krzyśkowi kijki i rękę i po chwili on również znalazł się na skałach Zamczyska.
A później chłonęliśmy przestrzeń przed i pod nami.
Na czubki drzew mogliśmy spoglądać z wysoka.
Ach, co za radocha!
Czyniłem próby rozpoznania widocznych z tego miejsca szczytów Karkonoszy, ale wiatr niemiłosiernie targał papierową mapą i z żalem musiałem z tego zamiaru zrezygnować.
Prawidłowo określiłem tylko Ptasiaka i kierunek na Smogornię. Wskazałem również na Grzbiet Śląski, na którym widniał charakterystyczny kształt skał Słonecznika.
Ojojojjj! Z tamtej strony szła zadyma, więc my musieliśmy się ewakuować z Zamczyska.
Nie powiem na jakich częściach swego ciała zsunęliśmy się ze skał, w których zaciszu posililiśmy się nieco kanapkami z herbatą i po własnych śladach rozpoczęliśmy powrót do mostku na Myi. Tam odszukaliśmy ścieżkę prowadzącą przez las do Szwedzkich Skał, które miały być gwoździem programu naszej pierwszej wspólnej wędrówki po Karkonoszach.
Rano gdy, w samochodzie Krzyśka, po omacku zakładałem swoje stuptuty, przy lewym bucie nie dociągnąłem rzemyka. A on w czasie marszu zwisał luźno i z każdym krokiem zagarniał nieco wilgotnego śniegu, który zamienił się w śnieżną, zlodowaciałą na mrozie kulę.
I ona stała się przysłowiową kulą u mojej nogi.
Oj, namęczyłem się wielce, aby się od niej uwolnić!
Leśną, wijącą się wśród świerków i niknącą pod śniegiem ścieżką doszliśmy do Szwedzkich Skał.
Zawsze, gdy widzę jakieś rośliny na skale, zadziwia mnie wola ich przetrwania.
Marsz leśną ścieżka nas rozgrzał, lecz na otwartej przestrzeni ziąb dawał się we znaki.
Na ogrzanie ciał smaganych lodowatymi drobinami śniegu gnanymi wiatrem najlepsza jest
gorąca herbata z termosów.
Szwedzkie Skały, podobnie jak Zamczysko, od strony zarośli nie były wiele wyższe od nas. Lecz gdy spojrzeliśmy w głąb Doliny Myi, dostrzegliśmy ich ogrom. Ich masyw przypomina wieżowce na miejskim blokowisku. Jakby dwa gmachy stały obok siebie, którym towarzyszy mniejsza budowla.
Dwa równolegle stojące trzydziestometrowe bloki skalne, którym towarzystwa dotrzymuje
nieco mniejsza od nich skalna grzęda.
Trudno mi to opisać, to trzeba zobaczyć.
Później wpadłem na pomysł, aby Krzysiek pozostał na jednym bloku, a ja poszedłem na skalną grzędę i nawzajem robiliśmy sobie zdjęcia.
Jaki człowiek jest mały wobec wytworów natury
Gnająca po szczytach Karkonoszy śnieżyca dotarła również do Szwedzkich Skał.
Widoczną w śniegu wijącą się wśród zalegających skał zeszliśmy do Doliny Myi.
Na dole mniej wiało, a my zadzieraliśmy głowy podziwiając ogrom i urodę skał.
Głośny szum kaskad Myi nie dał o sobie zapomnieć.
A później musieliśmy się wspinać po stromym zboczu Doliny Myi aby dojść do drogi powrotnej.
Jeszcze tylko jedno spojrzenie na skały niknące w gąszczu świerkowego lasu
i asfaltową leśną drogą zaczęliśmy powrót do samochodu.
Po drodze odwiedziliśmy cmentarzyk jeńców, którzy zakończyli swój żywot przy budowie Drogi Sudeckiej w okresie II Wojny Światowej.
A później zatrzymaliśmy się na chwilę w Przesiece, aby uwiecznić jeden z wagonów tramwaju,
który przed dziesiątkami lat kursował pomiędzy Jelenią Górą a Przesieką i pod Skałką znajdowała się jego końcowa pętla.
Było... minęło...
Jeżeli chcesz usłyszeć szum wody Myi kliknij w obrazek
I jeszcze mapka naszej trasy...
... a moją niewielką panoramę z Zamczyska można zobaczyć tutaj
* * * *
Na pewno powtórzę swoje słowa zachwytu nad tymi niesamowitymi skałami, co też natura potrafi stworzyć, a co człowiek tylko nieudolnie naśladować; muszę powiedzieć, że odważni byliście, wdrapując się w takich warunkach na skały; Jelenia nocą wygląda bajecznie, zamarznięte lodospadziki, surowe piękno skał ... wędrówka bardzo udana, jak mniemam; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za szum Myi. Jaki głośny odgłos wydaje w ciszy! Szwedzkie Skały olbrzymie. U Ciebie wyraźniej można oszacować ich wysokość. Pomysł nie bardzo bezpieczny zamienić się w kozice :) ale dzięki temu piękne panoramy i widać skalę. Jednak bądżcie ostrożni. Oświetlone miasto - piękne.
OdpowiedzUsuńJakie to przyjemne być dwa razy na tej samej wędrówce (Twoja relacja i Krzysztofa):).
Udało Ci się wybrać świetne ujęcie sopli; patrząc na nie, wydaje się, że jest ich tam cały las.
OdpowiedzUsuńJanku, widzisz, jak bardzo odmieniona jest skała Słupa oświetlona słońcem? Na sąsiednim zdjęciu skała ma zupełnie inny kolor, jest zimna i martwa, a ta plama światła sprawia, że staje się ciepła i jakby żywa.
Pionowa panorama luki między ścianami Szwedzkich Skał jest super. Na takim zdjęciu widać wyraźnie wysokość skał, natomiast na zwykłym można się tego tylko domyślać. No i uparte świerki na szczycie, uczepione szczelin skalnych i wytrzymujące jakże surowe warunki. Ilekroć widzę drzewa rosnące na skałach, przychodzi mi do głowy pytanie: jakim cudem przeżywają dłuższe okresy braku opadów?
Dobrze, że moja żona nie zobaczy zdjęć ze mną na szczycie skał, bo nasłuchałbym się uwag o męskim braku rozsądku. Na jednym ze zdjęć widać odchylony słup na szczycie, ten, o którym rozmawialiśmy, a tuż przy nim stoi drugi, jeszcze pewnie stojący w pionie.
Fajne są te ruchome zdjęcia. To w sumie zadziwiająca cecha naszego wzroku: złoży się parę zdjęć i puszcza jedno za drugim, a my widzimy płynny ruch…
Janku, uświadomiłeś mi, że zapomniałem napisać o pięknym widoku Kotliny Jeleniogórskiej widzianej nocą z przełęczy w Górach Kaczawskich. Po raz drugi miałem szczęście patrzeć na ten jakże bajeczny obraz. Zauważyłeś, że czaru widokowi dodaje migotanie dalekich świateł?
Niesamowite, że w Karkonoszach już tyle śniegu! Zrobiłeś Jasiu piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDobrze, że przysłałeś link do tego postu - oglądając zdjęcia, mogłem przypomnieć sobie tamten dzień i widoki.
OdpowiedzUsuńDzięki, Janku.