Pół roku z okładem minęło od mojej z Krzysztofem włóczęgi po okolicy Żeleźniaka w Górach Kaczawskich.Wtedy na pożegnanie objąłem go i teraz gdy czekałem na niego czułem dreszcz emocji. Gdy Krzysiek z promiennym uśmiechem wysiadł z samochodu, nie mogłem się rzuciłem się mu w objęcia.
W swoim temacie Krzysztof napisał, że to był dla niego miły początek dnia - dla mnie również.
Droga do celu minęła nam na pogawędkach i miałem wrażenie, że rozstaliśmy się wczoraj. Szybko dojechaliśmy do miejsca, skąd rozpoczynała się nasza wędrówka. Gdy na Przełęczy Rząśnickiej Krzysztof zaparkował swój samochód wstawał świt.
Poszliśmy w stronę masywu Babińca.
Po jakimś czasie ponownie spojrzałem w kierunku wschodu słońca.
Krzysztof prowadził mnie opuszczonymi łąkami..
Ktoś, kto by patrzył na nas z boku, miałby wrażenie, że idziemy bez wyraźnie określonego celu.
Szliśmy bez pośpiechu, często przystawaliśmy na chwilę i rozglądaliśmy się na różne strony
Na opuszczonych łąkach kwitły spóźnione nawłocie
i dzwonki
Każdy kto zna Krzysztofa wie, że on często opowiada o starożytności.
Ja, gdy go ujrzałem pomiędzy brzozą a świerkiem, doznałem pewnego skojarzenia ("Stojąc u bram...")
i krzyknąłem do niego
- Krzysztof stój, zaczekaj tam.
Mój towarzysz spokojnie przystanął, a ja wykonując serię zdjęć do pionowej panoramy.
miałem na myśli pewne odległe zdarzenie z przeszłości:
Stojąc u bram Sparty Filip II Macedoński (ojciec Aleksandra Wielkiego) wysłał do jej mieszkańców wiadomość, że jeśli uda mu się wkroczyć na ich terytorium, to ich wszystkich pozabija.
"Jeśli" - odpisali Spartanie.
Ale Krzysztof nikogo nie straszył, ja chyba również nie wyglądałem groźnie i powoli poszliśmy dalej.
Szliśmy opuszczoną łąką, gdzie kwitły jeszcze spóźnione wrotycze..
Przed ścianą lasu przypomniała mi się pewna zabawa z dzieciństwa.
Krzyknąłem w stronę drzew przeciągając ostatnie słowo
- Kto zjadł jabłko z drzeeewaa?
- eeewaa - odpowiedziało echo.
W lesie obaj z Krzysztofem stwierdziliśmy zgodnie:
- Szkoda, że te licie klonu ni są podświetlone słońcem.
A słoneczko chyba usłyszało naszą nieśmiałą prośbę i zaczęło prześwitywać przez warstwę chmur.
Gdy wyszliśmy na otwartą przestrzeń zrobiło się jaśniej.
Ale chmury nie dawały za wygraną...
..i bawiły się ze słońcem w chowanego
Poszliśmy skrajem lasu,
gdzie na gałęzi sosny wsparta była dzika róża obsypana owocami
Cwaniara wysoko się wspięła.
Obok młodych buków zieleniły się liście kiełkujących dębów.
-Skąd tu młode dęby? - zdziwił się Krzysztof.
-Sójki zasadziły - rzuciłem w odpowiedzi.
A te pięknisie wyrosną tam, gdzie nikt ich nie sieje
One również pełnią ważną rolę w lesie.
Co chwilę Krzysztof przeglądał swoje trofea.
A może by tak - ...iść, ciągle iść w stronę słońca...
A wobec wytworów Matki Natury...
...człowiek jest bardzo mały.
Tymczasem w otoczeniu Chrośnickich Kop trwał spektakl
Koniec przedstawienia, musimy iść dalej
Podmokłą drogą
szliśmy w stronę Tarczyna. A na ogrodzonej łące kwitły spóźnione chabry łąkowe i biedrzeniec
Droga bez wędrowca jest smutna,
ale bardzo zyskuje na obecności człowieka
Nadciągnęły ołowiane chmury i zaczęły lecieć pojedyncze krople deszczu.
Krzysztof miał zamiar pójść w kierunku widocznej grupy drzew, ale coraz bardziej padający deszcz pokrzyżował jego plany. Gdy doszliśmy do Przełęczy Chrośnickiej, deszcz ustał i zaczęły podnosić się mgły.
Gdy przeczytałem relację Krzysztofa z naszej wędrówki, stwierdziłem
- ja nie mam nic do powiedzenia.
Ale może chociaż pokażę panoramę , którą podziwialiśmy obaj w drodze powrotnej.
Dopisek
Tak mnie uwiecznił Krzysztof na naszej wędrówce
Mój komputer uległ awarii i ten temat ukazuje się z pewnym poślizgiem. Tworzyłem go w osiedlowej bibliotece na raty i nareszcie udało mi się poszczególne części skleić w jedną całość.