piątek, 15 grudnia 2017

Rudawy Janowickie. Sokoliki - Biuścik Sudetów II

2017-12-03


    Krzysiek obawiał się ślizgawki na  stromej drodze dojazdowej do parkingu przy Szwajcarce, a ja nie ustrzegłem się poślizgu przy pisaniu tego tematu. Nie mogliśmy dojechać do Szwajcarki i tego dnia samochód pozostał na Przełęczy Karpnickiej, gdy ja z Krzyśkiem wybraliśmy się na penetrowanie stoków Krzyżnej Góry i Sokolika w Rudawach Janowickich.

    Jeszcze mroki nocy nie ustąpiły przed jasnością dnia, gdy dotarliśmy do Szwajcarki, drewnianego schroniska w stylu tyrolskim. Szwajcarka jeszcze spała, a my przez chwilę



gapiliśmy się na jedno z najładniejszych schronisk w Sudetach. Obiekt ten ma swoją historię,
której początek sięga 1823 roku.  Wtedy to, właściciel zamku w pobliskich Karpnikach, Wilhelm von Hohenzollern  wydał polecenie zbudowania w tym miejscu  domku myśliwskiego na wzór budynku z Wyżyny Berneńskiej w Szwajcarii. W kilka lat po wybudowaniu domku, na parterze urządzono gospodę, a w okresie międzywojennym Domek Szwajcarski pełnił rolę schroniska.
Po Drugiej Wojnie Światowej obiekt został porzucony i niszczał. Na szczęście, w 1950 roku PTTK zajęło się schroniskiem, którego długoletnim kierownikiem była matka Tadeusza Stecia - "przewodnika przewodników sudeckich"

Od Szwajcarki do Krzyżnej Góry i Sokolika prowadzi górska droga wiodąca przez Husyckie Skały, na których znajduje się punkt widokowy. Na nim przekonaliśmy się, że pomimo wczesnej



 pory dnia ,nie byliśmy pierwsi w tych górach.


Na Sokoliku już znajdował się jakiś turysta, który zapewne nas również widział.


Ale nic to, góry są dla wszystkich, a my postanowiliśmy, że pójdziemy swoją drogą.


Ale póki co, obaj z Krzyśkiem zastanawialiśmy się, który z kamieni na platformie widokowej to Głaz von Blüchera. Ponieważ nie byliśmy pewni naszych dociekań, bardziej nas zainteresowała





sosna rosnąca na skale.
Zawsze jestem wzruszony widokiem silnej woli życia roślin, których żywot został zapoczątkowany w nietypowych dla nich miejscach. Rosną tam, gdzie ich posiał wiatr.

Przy Husyckich skałach rozchodzą się szlaki: niebieski, czerwony zielony i czarny.


Nasze zainteresowania skałami Sokolików związane były z dwoma szlakami, czarnym i czerwonym.

Szlakiem czarnym poszliśmy w stronę szczytu Krzyżnej Góry. Podejście wiedzie dość stromo pod górę, ale w zamian nie jest zbyt długie.






Zatrzymaliśmy się na chwilę przy skałach pod szczytem, a następnie pociągnąłem Krzyśka


pod zwalonym bukiem w stronę grupy skał i miejsca, gdzie kiedyś znajdował  się gródek


Sokolec, a tam zrobiliśmy sobie małą przerwę na kubek gorącej herbaty z termosów.

Wokół były ośnieżone skały i oszronione drzewa oraz tylko my dwaj.





Cieszyliśmy się tym miejscem i trwającą ciszą niby małe dzieci swoimi ulubionymi zabawkami.


A później Krzysiek mówił o wietrzeniu skał i pociągnął mnie za sobą w dół stoku.





Obaj to miejsce zwiedzaliśmy po raz pierwszy.



Ja miałem wrażenie, że weszliśmy do Krainy Królowej Śniegu.





Ale my nie trafiliśmy do Śnieżnej Krainy.


Na zimnych skałach  tkwiły zielone rośliny.

- Popatrz, Krzysiek, te drzewka wyglądają jak bonsai -


- Pomimo tego, że rosną na skałach, mają wielką wolę zycia.

W naszym okrążeniu Krzyżnej Góry trafiliśmy na półkę skalną, skąd można było dostrzec


Karkonosze z jej Królową Śnieżką.

Chwilo trwaj!



Carpe diem!

Jeszcze trochę schodziliśmy w dół...


...a później podchodziliśmy pod górę...


...i stanęliśmy ponownie pod szczytem Kzyżnej Góry...




...było warto...


Po ośnieżonych stopniach rozpoczęliśmy podejście na platformę widokową...

...a było warto...

...bo ze szczytu roztaczał się widok na Karkonosze, Góry Izerskie i Góry Kaczawskie...










... a my patrzyliśmy i podziwialiśmy...

A później wypatrzyliśmy Jastrzębią Turnię, skałę dla której tu przyszliśmy.





Gdy określiliśmy, według położenia słońca,  jej lokalizację rozpoczęliśmy zejście ze szczytu Krzyżnej Góry. Musieliśmy iść  uważnie. Wbrew pozorom, zejście z góry nie jest wcale łatwiejsze


od podejścia na nią.

Ponownie rozkoszowaliśmy się dzikością natury.





 
Po drodze zadziwiła nas skała ze szczeliną...



 ...mała maczuga skalna...  



... i sosna na skale...



...chyba piękniejsza niż ta w Pieninach!

I w samo południe pojawiła się Ona...


...nie mielismy najmniejszej wątpliwości...

...to była Jastrzębia Turnia...















Jeszcze tylko pożegnalne spojrzenie...


...jeszcze tylko jedno podejście...



...i rozpoczęliśmy zejście z Krzyżnej Góry.







Od Husyckich Skał do szczytu Sokolika poszliśmy czerwonym szlakiem,







U podnóża skały z punktem widokowym czekaliśmy dłuższą chwilę.


Z punktu widokowego schodziła spora grupka ludzi, a oblodzone stopnie nie ułatwiały im tego zadania. Uczynny turysta pomagał niektórym osobom w pokonaniu kamiennych schodków.



Kilka razy byłem na Sokoliku i  kilka razy zachwycałem roztaczającym się zeń widokiem.





Skałę na zboczu Krzyżnej Góry trafnie została nazwana Jastrzębia Turnią.


Dzisiaj patrzyłem na nią nieco inaczej niż zwykle. Dzisiaj ja stałem u jej podnóża!

Ooo!!! A po tym grzbiecie chodziliśmy obaj z Krzyśkiem wiosną we mgle wiosną tego roku.


To  część skał Janowickich Garbów.

Spora część Gór Kaczawskich szczególnie uradowała oczy Krzyśka.


On nie mógł się na nie napatrzeć.










Na szlaku spotkaliśmy kilka tablic informacyjnych.


Czytaliśmy je wszystkie.

W drodze powrotnej wałęsaliśmy się wśród skał, a każda z nich była dla nas ciekawostką.
Zachodzące słońce dodało jeszcze większego powabu.






















Trudno nam było odejść stamtąd, ale gdy słońce zaszło za Karkonosze,



my musieliśmy zejść z Sokolika.












Rano Szwajcarkę mijaliśmy śpiącą, a teraz schronisko tętniło gwarem.


Ciemności już zapadły, gdy dotarliśmy do samochodu.


Na szlaku spędziliśmy blisko 10 godzin, a czas ten minął jak przysłowiowe mgnienie oka.
Jak każde bardzo dobre chwile.

Udało mi się również wykonać panoramę ze szczytu  Krzyżnej Góry, a dociekliwym
polecam obszerny opis ścieżki sokoła wędrownego

 
*    *    *    *

14 komentarzy:

  1. Mieliście piękną pogodę tego dnia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Aniu. Wiadomo, my jesteśmy zaklinaczami pogody!

      Usuń
  2. Fantastyczne zdjęcia, a dzień wymarzony na wędrówkę. Macie chyba specjalne chody u matki natury :). Niebo o tak wysyconej barwie. Zdumiewające światłocienie na skałach, tak jakbym stała obok, przed i sama to widziała. Udało Ci się uchwycić tę grę słońca z cieniem, kapitalne!
    Szczególnie dziękuję za odnośnik przyrodniczo -miejscowy. Jaki piękny jest sokół wędrowny. Czy to prawda, że w Polsce żyje tylko 6-10 par. Pikuje z szybkością 300km/h, w takim drobnym ciałku umieszczono silnik zgoła odrzutowy. Sarna nie jest tym samym gatunkiem co jeleń. Samiec sarny to kozioł. bardzo spodobała mi się wzmianka o książkach szczytowych, które leżały w puszkach wraz z ołówkiem i czekały na notki o kolejnych wejściach oraz zapisy wrażeń zdobywców szczytów. napisano, że po 1945 roku nagle zniknęły??? Nie wiadomo dlaczego. trochę było też o budowie tych gór i opisano nadzwyczaj lakonicznie i niedbale powstawanie ostańców. Chyba autor waszego pióra nie posiada, a w zasadzie dokładniej rzecz ujmując Krzyśkowego pióra. Ciągle nie mogę się nadziwić bardzo bogatej historii tego regionu, po którym wędrujecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo lubię oświetlenie boczne, przy nisko stojącym słońcu, ponieważ wtedy gra świateł i cieni wydobywa z przedmiotów kształt bryły.

      Chomiku, mówisz o sarnie? Więc zapytaj kogokolwiek, kto jest mężem sarny? Najczęściej usłyszysz w odpowiedzi, że to jeleń!?

      Obecnie w Polsce żyje około 20 par sokoła wędrownego, s w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ptak ten w naszym kraju nie występował wcale.

      Usuń
    2. Tak, z sarną i jeleniem ja też się zadziwiłam, ponieważ zawsze sądziłam, że to para. No i dzięki Twojemu odnośników wiem, że nie.
      Mało tych sokołów ciagle jeszcze ale dobrze, że więcej niż tam napisano. Dziękuję za informację.
      Masz rację, że wydobywa kształt bryły, trzeci wymiar ale też coś więcej - jakby złudzenie obecności, patrzenie swoimi oczami.
      A zdjęcie z minigwiazdką, promieniem zachodzącego slońca w lesie, pod ktorym jest zdanie: „musieliśmy zejść z Sokolika” jest iście wigilijne :).

      Usuń
  3. Ojej, po kaczawskiej wędrówce z ostatniej niedzieli dobrze było przypomnieć sobie rudawskie skały.
    Dla mnie zejsśie jest trudniejsze do podejścia, chociaż mniej męczące, a tamta sosna na szczycie skały nic a nic nie ustępuje tej pienińskiej. Właściwie jest ładniejsza, masz rację. Ładniejsza, bo nasza, sudecka. :-)
    Jastrzębia Turnia wydaje się niższą niż jest, gdy stoi się u jej podnóża, pewnie z powodu ostrego kąta patrzenia, ale nic to, jestem zadowolony z jej odnalezienia i zobaczenia. Kilka lat czekaliśmy na siebie.
    Ładne zrobiłeś zdjęcie Krzyżnej z Sokolika. Patrząc na przełęcz, widzi się jej głębię, a kolor śniegu ma ten wyjątkowy niebieski odcień. No i Jastrzębia Turnia, która z dala znowu nabrała lekkości i strzelistości. Natomiast zdjęcie Janowickich Garbów cieszy oczy czystością i wyrazistością.
    No tak, patrzyłem na Góry Kaczawskie. Normalnie, jak to zakochany facet.
    Te dwie skały, których zdjęcia umieściłeś obok siebie, pamiętam: jedna wygląda trochę tak, jak oparta o plecy szafa, widzisz to, Janku? Druga, ta pochyła, nabrała ładnego koloru w zachodzącym słońcu, a wydaje się, że zaraz padnie na twarz.
    Ładna jest panorama z brzozą na skale i łuną zachodu. Pod Jastrzębią zabrakło miejsca bez drzew, z którego dałoby się zrobić pionową panoramę.

    Chomik napisała o silniku odrzutowym u sokoła. Bardzo mi się spodobały te słowa. Kiedyś czytałem artykuł o oczach sokoła. Dawno to było, już dokładnie nie pamiętam, było jakoś tak: że z odległości jednego (chyba jednego), ale na pewno kilometra, zobaczy na polu mysz. Niesamowite. Ludzie z takiej odległości zobaczą człowieka, psa tylko przy sprzyjających okolicznościach, a myszy nie zobaczymy ze stu metrów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiek, ja również żałuję że Turnię zasłaniały drzewa i przeszkadzały mi przy robieniu zdjęć.

      Soczewki i oczy sokołów są tak wyprofilowane, że widzą podobnie jak my przez lornetkę, a dodatkowo odbierają obraz w ultrafiolecie i zauważają ścieżkę myszy zanieczyszczoną jej moczem. Znasz powiedzenie: mieć sokoli wzrok.

      Usuń
  4. Lubię Wasze wspólne wyprawy z Krzysztofem.
    Miejsca te same, a opisy różne:-) świetne zdjęcia, ech! pewnie nosisz ze sobą plecak pełen różnych obiektywów, filtrów, przesłon i co tam jeszcze potrzebne profesjonalnemu fotografowi:-) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również lubię wspólne wędrówki z Krzyśkiem. Każda jest inna i niepowtarzalna.
      Mario, ja na całodniowe wyprawy zabieram tylko jeden podstawowy obiektyw. Nieraz zabieram drugie "długie szkło", ale wtedy odczuwam jego wagę. Nie noszę filtrów, blend i statywu ponieważ zdjęcia panoram robię z ręki, Krzysiek może to potwierdzić.

      Wiosną, latem i jesienią gdy chodzę polować na dzikie kwity i motyle pakuję do plecaka dwa obiektywy: makro i tele.

      Gdy odbywam wyprawy rowerowe na pobliskie nieużytki i łąki do kierwonicy przypinam złożony statyw i w plecaku mam tylko filtr polaryzacyjny, który gasi odblaski oraz przyciemnia niebo. I tylko tyle.

      Krzysiek jest świadkiem, że bardzo często w swoim aparacie koryguję migawkę (czas naświetlania) oraz przesłonę w obiektywie (głębię ostrości), a fotografia to moja pasja.

      Usuń
    2. Prawdę mówiąc, połowa tych nazw sprzętu fotograficznego, które wymieniłeś, to dla mnie czarna magia, ale na każdym zdjęciu widać dbałość o szczegół, nigdy nie wstawisz zdjęcia krzywego, poruszonego, byle jakiego ... Twoja pasja zazębia się jednak o ... wyższą szkołę jazdy:-) Wesołych Świąt!

      Usuń
  5. Oj, do doczekać się nie można następnego wpisu i zdjęć. No trudno, czekanie zaostrza apetyt :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sudety są tajemnicze, tak jak cały Dolny Śląsk :)
    Zdjęcia przeurocze :))))
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń