środa, 4 grudnia 2019

Góry Izerskie - Tłoczyna

2019-11-16

    Tłoczynę i jej okolice w Górach Izerskich Krzysiek poznawał w lutym ubiegłego roku, a ja, ku mojej rozpaczy, nie mogłem mu towarzyszyć. Mój zięć przywlókł z pracy grypę  i chorowali po kolei wszyscy. W domu był szpital, tylko ja trzymałem się najdłużej. Ale choróbsko zmogło i mnie.
    Bardzo rzadko dopada mnie grypa, mogę ją policzyć na palcach jednej dłoni. Lecz kiedy mnie zmoże, jestem dwa dni przykuty do łóżka, trzeciego już wstaję, a czwarta doba nie pozostawia najmniejszego śladu po chorobie.  Tak się złożyło, ze planowany termin naszej wyprawy przypadł na drugi dzień mojej niemocy. Krzysiek pocił się, pokonując zarośla Ciemnego Wądołu, a mnie oblewały poty w moim łóżku. Ironio losu, Krzysiek wrócił z górskiej wyprawy, a ja wróciłem do zdrowia.  Byłem wtedy niepocieszony w dwójnasób. Nie byłem w stanie towarzyszyć Krzyśkowi i nie mogłem skorzystać z gościnności gospodarzy Domku pod Orzechem w Gierczynie.

    A teraz jestem uradowany podwójnie. Krzysiek prowadzi mnie do wcześniej poznanych przez siebie miejsc, a wieczorem gospodarze Domku pod Orzechem będą na nas czekać z rozgrzewającą zupa gulaszowa i czymś  jeszcze...


Weszliśmy na żółty szlak pieszy biegnącym z Rębiszowa do Rozdroża Izerskiego*.
Idąc zgodnie ze wskazaniami znaków szlaku  zboczami Tłoczyny można przejść nad Ciemnym Wądołem. Ale nie tak szybko doszliśmy do celu naszej włóczęgi. Na naszej drodze pojawił się  strumyk, którego należało koniecznie odwiedzić.






Na skrzyżowaniu dróg, przy Dwóch Mostach znaki szlaku zniknęły. Chyba drzewa na których zaznaczone zostały wycięte.  Według wskazań mapy, poszliśmy bitą drogą i po dłuższych poszukiwaniach odnalazłem świerka z zaznaczonym znakiem szlaku żółtego.



Droga, którą wytyczony szlak przypadła nam do gustu. Obaj szliśmy nią pierwszy raz,



Szliśmy zboczem Ciemnego Wądołu, którego dnem płynęła Mrożynka. Słyszeliśmy jej śpiew, lecz dostępu do niej broniły strome skarpy i gęsto rosnące zadrzewienia.





Nieco wyżej zarośla się przerzedziły i nasza nieznajoma pokazała nam swoje piękno.
Gdy nadarzyła się okazja, poszliśmy przywitać się ze strumieniem.






Płynąca kaskadami woda posiada jakiś urok, który przyciąga naszą uwagę.
Krzysiek szukał dogodnej pozycji dla ujęć strumienia. A może on tak się modlił?



Krzysiek, uważaj! Najady prowadzą beztroskie życie, lubią płatać figle i stale szukają nowych rozrywek. Mogą dla zabawy wtrącić człowieka do wody.


Przez jakiś czas strumień płynął wzdłuż drogi, a później gdzieś zniknął.




Na mojej mapie to miejsce jest wyróżnione jako Rozdroże pod Jodłą, a na Krzyśka planie tym mianem nazwano inne skrzyżowanie. I któremu wydawnictwu należy dać wiarę?


Nastąpiła zmiana przebiegu żółtego szlaku i teraz pójdziemy zgodnie z jego znakami.


Po paru minutach nieśpiesznego marszu doszliśmy do polany, na skraju której stał kiedyś schron samoobsługowy Bycza Chata.  Budowla nie oparła się wandalom, powoli niszczała,


a w końcu ktoś ją podpalił. Dzisiaj po chacie pozostała tylko kupka gruzu.

Po kwadransie marszu weszliśmy na płaski owalny szczyt Tłoczyny.


Dlaczego Komisja Nazw Miejscowych nadała taką nazwę tej górze? Dzisiaj nikt nie wie.
Na forach internetowych wyczytałem, że przed II Wojną Światową ten płaski, owalny szczyt miejscowej ludności kojarzył się z płytą, tarczą, plastrem a nawet kromką chleba (Sheibenberg) Natknąłem się również na ciekawą propozycję, aby tej górze dać miano Gleń  (duża kromka, kawał, pajda).

Krzysiek poprowadził mnie w stronę ciekawego miejsca na zboczu Tłoczyny - gołoborza.


Gołoborze, to nie fragment modlitwy błagalnej „goło mi Boże”, ale „gołe od boru”, czyli łyse obszary grzbietów i zboczy górskich, na których zalega rumosz skalny. Istniejące obecnie gołoborza powstały w okresach kolejnych zlodowaceń przed milionami lat.




Widoczność nie była najlepsza, ale można było dostrzec Ostrzycę Proboszczowicką i Wilkołaka w Górach Kaczawskich.



Za ileś tysięcy lat widok ten ulegnie zmianie, przyroda nie próżnuje.


Na starym powstaje nowe.

Ponownie przeszliśmy przez plaski wierzchołek Tłoczyny. Dobrze, że nie ma tu tłoku.


- Idziemy szukać Jelenich Skał - powiedział Krzysiek.
- Jeżeli ich nie odnajdziemy to będziemy jeleniami - odpowiedziałem.
- Jeleniem to Ty będziesz, bo idziesz za mną - odparł mój przewodnik.


- A niech idzie pierwszy, jeżeli skał nie znajdziemy, będzie na niego -  pomyślałem.
O ironio losu...
- Chyba do mnie strzelać nie będą - dodałem w myślach gdy zobaczyłem ten widok.



Podniosłem łuskę i zabrałem ją na pamiątkę. Czasami sobie na niej pogwiżdżę.



Z wierzchołka Tłoczyny do Jelenich Skał nie wiedzie żadna ścieżka. Kierunek marszu obraliśmy na podstawie mapy, kierując się położeniem słońca.



W pewnym momencie mój jeden kijek zaklinował się w jakiejś szczelinie i zanim go wyciągnąłem Krzysiek znikał za wzniesieniem.


- Chyba dobrze idziemy?




- Dobrze idziemy - Jelenie Skały przed nami.



Krzysiek nie byłby sobą, gdyby widząc jakieś urodziwe drzewo nie zagapił się na nie.



Jelenie Skały były dawniej często odwiedzanym punktem widokowym. Dzisiaj to miejsce odwiedzają nieliczni. Na skrzyżowaniu dróg przy Dwóch Mostach widnieje drogowskaz wskazujący trasę dojścia do tego miejsca. W ostatnim odcinku pnie się on zboczem Tłoczyny dosyć stromo.


Nasza marszruta była dłuższa, ale za to o wiele ciekawsza.
Na szczyt skałek można wspiąć się sfatygowanymi stopniami. Dawnych poręczy już nie ma.



I dlatego na szczycie należy zachować się rozważnie. Wiejące wiatry przeszkadzają w utrzymaniu równowagi. Brawura jest zakazana.


Widok jest nieco ograniczony przez porastające zbocza drzewa.



Urodę Jelenich Skał można podziwiać po ostrożnym zejściu ze zbocza.


I wtedy o sobie daje znać dzikość tego miejsca.



Schodzenie takim zboczem nie należy do łatwych, ale za to przysparza wiele wrażeń,


które na długo pozostają w pamięci.




Teraz chyba wiem dlaczego ktoś tę górę nazwał Tłoczyna. Ona jest okropnie potłuczona!



Po trudach zejścia dotarliśmy do wyłożonej kamiennymi blokami ścieżki.


Skąd ona prowadzi? Kiedyś należy to sprawdzić.  Dzisiaj nie mieliśmy na to czasu.


Ten głaz Krzysiek nazwał Kamiennym Stołem.


A my teraz szliśmy jak po stole.




Ścieżka doprowadziła nas do bitej, leśnej drogi. W Górach Izerskich jest wiele takich duktów.


Raj dla rowerzystów.



Na rozstaju dróg Dwa Mosty przez chwilę pogapiliśmy się na szeroko rozlane wody Mrożynki


Tam na górze potok mknął na złamanie karku, a tu płynął sobie wręcz leniwie.
Podobnie jak upływ czasu.
Jedne chwile umykają jak oszalałe, gdy inne wloką się niemiłosiernie długo.


Tłoczyna już za nami, jeszcze tylko tęskne spojrzenie na nią i czas w drogę, a dla przypomnienia


trasa naszej włóczęgi.

* Uwaga! Został zmieniony przebieg szlaku żółtego i starsze  wydania map są nieaktualne.



Mapa po prawej obrazuje aktualny przebieg szlaku.
Obie mapy można porównać na stronie  Mapa-turystyczna

________________________________

A potem wpadliśmy w objęcia Kruczkowskich, gospodarzy Domku pod Orzechem. Gringo trochę nas obszczekał, następnie obwąchał i od niechcenia pomachał swoim ogonem. Już nas wcześniej poznał i nie miał zbytniej pretensji o to, że wtargnęliśmy do jego rewiru.
W Domku pod Orzechem wiele się zmieniło od naszej poprzedniej wizyty. Na strychu obejrzeliśmy wykończony pokój i łazienkę. Wzbudziły nasz zachwyt. Widzieliśmy również początek następnych prac. Pomysły Kruczkowskich chyba nie mają granic!
Następnie był festiwal smaków obiadokolacji. Po zupie gulaszowej nastąpiła era kozich serków: Wędzonych, dojrzewających, z przyprawami i polewanych winem jeżynowym a następnie "wodą rozmowną" niesamowicie łaskotały nasze podniebienia.
Zmęczony włóczęgą i wrażeniami wieczoru, gdy przyłożyłem głowę do poduszki, usnąłem natychmiast. Czekał  nas jeszcze jeden dzień w Górach Izerskich.


*    *    *    *



6 komentarzy:

  1. Ta sadzawka na Mrożynce to jedno z miejsc , gdzie morsuję, gdy mam więcej czasu. A zdjęcia zrobiłeś genialne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W okolicach tej sadzawki kiedyś się zaczaję z długim obiektywem.

      Usuń
  2. Zmieniła się specyfika naszych wędrowań, teraz potrzeba nam czasu na podziwianie widoków, roślin, strumyków, czasu na zatrzymanie się, zrobienie zdjęć, dotknięcie pnia drzewa, poszperanie w gruzowisku; tego nie da się zrobić nadążając za pędzącą do przodu grupą rajdową, bo wszystko na czas, szybciej, szybciej ... dlatego też obecnie cenimy sobie z mężem wyprawy w swoim towarzystwie:-) bardzo podobają mi się krajobrazy, drogi, gołoborza i skały, a już płynące między omszonymi kamieniami strumienie to coś niezwykłego; życzyłabym sobie taki bodaj maleńki ciurek wodny na swoim ogrodzie:-) Krzysztof z daleka patrzył na kaczawskie szczyty, ciekawe, czy serce ukłuła mu szpileczka tęsknoty za nimi:-) niszczenie infrastruktury turystycznej na szlaku ... bardzo jestem ciekawa, kto to robi, nie podejrzewam prawdziwych turystów, może raczej grupka miejscowych postanowiła się zabawić? albo grupka przyjezdnych, ale nie-turystów? festiwal smaków u Ani to cenna rzecz, swoje wyroby, sery, lokalne produkty, własne trunki, to w dzisiejszym zalewie bylejakości skarb prawdziwy:-) do tego ciekawe rozmowy, przyjazna serdeczna atmosfera ... piękne miejsce z dobrymi ludźmi; zdjęcia majstersztyk; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dobrze mówisz, pędząca do przodu grupa rajdowa.
      Pamiętam dobrze zdarzenie sprzed dwudziestu lat. Był duszny lipiec. Z moim kolegą szedłem wtedy z Jagniątkowa w stronę Czarnego Kotła Jagniątkowskiego. To był niebieski szlak zwany Koralową Ścieżką. Chcieliśmy po drodze zwiedzić urocze skały - Paciorki. Na szlaku dogoniliśmy grupę trojkę małolatów, dwie dziewczynki i chłopiec. Przedział wieku, tak na oko 12 - 14 lat.
      Zdziwiony zapytałem
      - Skąd jesteście?
      - Gdańska
      - Co tu robicie?
      - Idziemy w stronę zielonego szlaku pod Śnieżne Kotły.
      - Tak sami, bez mapy?
      - Jesteśmy z obozu wędrownego i trochę zostaliśmy, koleżanka chciała trochę odpocząć, a nasza grupa ma nieco dalej zaczekać na nas - odpowiedział chłopiec.
      Poszliśmy dalej razem i po paru chwilach dogoniliśmy ich grupę.
      Przewodnik zrobił srogą i zaczął rugać spóźnialskich.
      - Ileż można na was czekać? My nie mamy czasu na marudzenie. Nie dał nawet tej trójce dojść do słowa.
      - Matko jedyna - pomyślałem - chroń nas Panie Boże od takich przywódców.
      - Może ta dziewczynka miała swoje pierwsze "trudne dni"?
      A przecież podstawowa reguła brzmi: Tempo marszu należy dostosować do osoby najwolniejszej.
      Ile było tragicznych zdarzeń na szkolnych wycieczkach spowodowanych bezmyślnością dorosłych?

      Usuń
  3. Janku, czyż nie piękne są liście klonu widoczne na drugim zdjęciu? Bukowe liście na innych zdjęciach są jakże ładnym akcentem kolorystycznym. Zdjęcia strumienia nad wyraz dobrze wyszły, wszak oświetlenie było tam bardzo kiepskie.
    Dobrze widać prościutkie jak zapałki pnie powalonych świerków, oparte o żywe drzewa. Nie pamiętam, żebym w innych miejscach widział ich aż tyle, co tam, na zboczu Tłoczyny.
    Maria słusznie zauważyła: nam trzeba czasu na patrzenie, ale nie łączyłbym tej potrzeby bezpośrednio z wiekiem, raczej ze zrozumieniem, o które trudniej młodym. Zrozumienie, że nie dogonienie celu jest ważne, a to wszystko, co po drodze.
    Droga wzdłuż Wądołu robiła wrażenie, podobała się, a już szczególnie górna jej część, z tymi puszystymi mchami i strumykami.
    Potłuczona Tłoczyna? Ciekawa etymologia :-)
    Miło przypomnieć sobie tamten dzień. Dzisiaj, w mroźny dzień spędzony w Kielcach, tak daleko od Gór Izerskich, nasza wędrówka wydaje mi się tak odległa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Piekne wyprawy. Ja znam góry Izerskie, które są położone bliżej Szklarskiej Poręby. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń