piątek, 2 listopada 2018

Dzień złotej jesieni

2018-10-14

    Podjechaliśmy na zbocze Łysej Góry. Gdy umilkł silnik Krzyśka samochodu, usłyszeliśmy głośny szum wiatru.  Ostrożnie otwierałem drzwi samochodu mocno trzymając je za uchwyt jedną ręką, a w drugiej trzymałem moje sprzęty. Na dzisiejszą wędrówkę zabrałem również ze sobą statyw, fotograficzny. Zamierzałem sfotografować światła Jeleniej Góry, które urzekły mnie



na jednej z poprzednich wypraw. Jednak wiatr wiał tak mocno, że cała aparatura drżała w jego podmuchach i zdjęcie wyszło poruszone.
Może innym razem będę miał więcej szczęścia?

Krzysiek wynalazł dogodne miejsce, na którym oczekiwaliśmy na wschód słońca. Obaj trochę zmarzliśmy stojąc w zimnych podmuchach wiatru, ale cierpliwie czekaliśmy na początek dnia.



Przypomniały mi się słowa, które usłyszałem w jakimś starym romantycznym filmie...


 "Będąc dziecięciem światła wzniosła się jutrzenka o palcach różanych..."





Zaczęły biegać Promienisty i Błyszczący - konie różanopalcej bogini...

Gdy na patrzyłem na słońce, zastanawiałem się...


… czy ono jest naprawdę gwiazdą?



Z mglistej poświaty wyłoniły się Rudawy Janowickie i Karkonosze...

Krzysiek poszedł do samochodu po swój plecak,





a ja przyglądałem się Sokolikom w Rudawach Janowickich



i Śnieżce w Karkonoszach.


A Eurus ganiał jak oszalały...


… i nieużytki przypominały falujące morza, a my  przez chwilę trwaliśmy w zadumaniu.

Zapatrzyłem się na rząd czterech drzew rosnących na odległym wzgórzu...





… a w tym czasie mój towarzysz już maszerował wzdłuż następnej łąki








… a mój towarzysz już maszerował  już wzdłuż następnej łąki...



… wyrwałem się z zadumy i ruszyłem za nim.

Nagle Krzysiek przystanął, przyglądając się jakiejś roślinie i poczekał na mnie.





To był przekwitnięty już dziewięćsił bezłodygowy (Carlina acaulis).
Roślina ta posiada wiele nazw lokalnych jak: kołtunowe ziele, czartopłoch,  zajęcza rzepa, rozetek, złoto głów, Karolinek, pchące, osetek, oset górski, kąsina, dziewięciornik
oraz dziewięćsił - przyziemny, niski, biały, bezprętowy.
Legendy głoszą, że dziewięćsił powstał z łez Heleny, którą porwał Parys i wywiózł do Troi.
Inne podanie mówi, że kwiaty te, to są gwiazdy, które spadły z nieba i pozostały na ziemi.
Dziewięćsił zaliczany jet do roślin astrowatych, których kwiaty przypominają gwiazdy.
(Aster - gwiazda)

Łacińska nazwa Carlina acaulis wywodzić się ma od Karola Wielkiego, któremu we śnie duchy powiedziały, że wywar z korzenia tej rośliny jest lekarstwem na zarazę panującą wśród jego żołnierzy. A kaulos oznacza bez łodygi.

Dziewięćsił na przełomie kilku wieków wykorzystywany był w leczeniu ludowym różnych dolegliwości i chorób jak też i zabobonów. Okadzano nim przestraszone dzieci, wkładano niemowlętom do kolebek dla ochrony przed złym urokiem i innych strachów, odwarem z korzenia polewano skołtunione włosy.

Motyw rozety liściowej dziewięćsiłu wykorzystywany jest w sztuce podhalańskiej w tkactwie, malunkach i rzeźbie. Dziewięćsił uznawany jest też za godło botaników polskich.


Jego podobizna zdobi pieczęć Polskiego towarzystwa Botanicznego.

____________________________

Często przechodziliśmy z jednej łąki na drugą różnymi przesmykami,



za którymi otwierały się przed nami kolejne widoki.








Doszliśmy do łąki, na której, na drugim jej krańcu, pasło się kilka bukatów.



Idzie turysta do stacji kolejowej drogą, która okrąża pastwisko, spotyka bacę i pyta się:
- Baco, mogę przejść przez waszą łąkę, bo chcę zdążyć na pociąg o 19:40?
- A idźcie, a jak spotkacie mojego byka to i na ten o 19:15 zdążycie!


Zapomnieliśmy o czworonogach, ponieważ naszą uwagę wzbudziły kanie.


Czubajka kania to bardzo smaczny grzyb. Do spożycia nadają się jego kapelusze,


które można panierować i smażyć na podobieństwo kotletów.

… Jak kania dżdżu
tak czekam cię tu
I dusza ma
co ma
to da …





Łaknąć czegoś, jak kania dżdżu. Dawniej deszcz zapisywano jako deżdż.
Dżdżysty i dżdżownica wspominają swojego przodka.

Trwają spory, czy w powiedzeniu o kani chodzi o ptaka, czy o grzyba.
Kania ptak kwili przed deszczem i niektórzy mówią, że go zapowiada.
Ciekawostką jest to, że ten ptak poluje nawet w czasie opadów.
A czubajki kanie na pewno czekały na deszcz, ale się nie doczekały. Krzysiek je zebrał.

A później była jeszcze jedna łąka i po niej kolejna i następna.









Na przełęczy pomiędzy Polną a Skibą zrobiliśmy sobie małą przerwę, usiedliśmy na trawie i pijąc herbatę gapiliśmy się w dal.

Przed dalszą wędrówką Krzysiek poszedł  pożegnać się  z brzozą, a ona oddawała mu


swe ukłony.  Czyniła to z wdziękiem powabnej dziewczyny. Jej gałęzie powiewały jak zwiewna sukienka...

… niech żyje wolność, wolność i swoboda...


Tu nie ma sztywno wytyczonych szlaków. Można iść drogami, bezdrożami czy miedzami.


Skrajem pola zeszliśmy do Dziwiszowa z zamiarem przejścia na drugą stronę wsi
na zbocza Uliny.

 Zaciekawił mnie drogowskaz. Z internetu dowiedziałem się, że wskazywał drogę




do Pensjonatu Siedlisko Sztuki. Motto właścicielki tego obiektu brzmi

… bo życie jest Sztuką...


Tam w dole za nami pozostały domostwa Dziwiszowa,



a my spoglądaliśmy na stoki Szybowcowej i Łysej Góry.




Południowym zboczem Uliny szliśmy w kierunku drzew wyłaniających się zza horyzontu







Pod brzozami zrobiliśmy sobie małą przerwę...


… właśnie mijała piata godzina naszej wędrówki.

Na niebie nie było ani jednej chmurki, a dal zasnuwała jesienna mgiełka.


Dziwiszów pozostał daleko za nami.

A wokół nas panował błogi spokój...


Pożegnaliśmy nasze drzewa i po rżysku poszliśmy w stronę Przełęczy Widok.

Omijaliśmy kępy chabrów, które tak obficie porastały rozległe ściernisko,


które miejscami przybierało niebieski odcień.





Nad nami majestatycznie krążyły trzy duże ptaki, to zapewne były myszołowy.
Na chyba była para dorosłych i ich potomek. Jeden z nich, wykorzystując podmuchy wiatru,
często zawisał nieruchomo w powietrzu. Tak polują pustułki i myszołowy czynią podobnie.

Mogliśmy podziwiać trzy pasma górskie: Gór Kaczawskich, Rudaw Janowickich i Karkonoszy,


których kontury rozmywała mgielna powłoka.

Za nami pozostała Szybowcowa i stoki Łysej Góry zza których wynurzał się


 trapezowaty kształt Stromca.

- Tam dalej, za tymi wzgórzami jest Trzmielowa Dolina - powiedział Krzysiek.


Dzisiaj wiem, że na drugi dzień mój towarzysz ją odwiedził.

Niedawno skończyłem czytać Hardą Elżbiety Cherezińskiej.
Gdy spojrzałem przed siebie, przypomniały mi się słowa, często wspominane prze Świętosławę.


"Pamiętaj, że nie ma granic...  horyzont przesuwa się za każdym razem , gdy dojdziesz do tego, co zdawało się kresem"

Mijaliśmy rozłożone w dolinie zabudowania wsi Podgórki, za którymi wyłaniała się Krzyżowa.






W zaroślach swoimi owocami nasz wzrok wabiła kalina koralowa.



Zdumiewająca rzecz, ile też nasion potrafi wydać jedna roślina,


a tylko parę z nich będzie zalążkiem następnego pokolenia.

Nie mogłem się oprzeć urokowi tych kwiatków...


… i musiałem je sfotografować...

Okrążyliśmy Krzyżową,


gdzieś tam w dolinie skryły się Podgórki...


... i w osłonie pagórka urządziliśmy sobie dłuższy postój.



Krzysiek chciał odwiedzić Gackową,  ale na moją prośbę zrezygnował z tego zamiaru.





W tym miejscu byliśmy osłonięci od wiatru i usiedliśmy w wysokiej trawie. Gaworzyliśmy o różnych ważnych i  mniej znaczących rzeczach. Nie wiadomo kiedy, minęły trzy kwadranse.

Gdy wyszliśmy zza pagórka, zaskoczyły nas podmuchy wiatru,



musieliśmy szczelniej zapiąć nasze kurtki.

Gdy staliśmy na szczycie Krzyżowej i syciliśmy nasze oczy widokami, naszą uwagę

przykuł widok samotnego drzewa rosnącego na przeciwległym wzgórzu.


- Pójdziemy do niego - zadecydował Krzysiek, a ja nie stawiałem sprzeciwu.
Było nam po drodze.





Gdy przechodziliśmy przez trzcinowisko, Krzysiek stwierdził


- Tyle tu srebra!








Tyle srebra!

Drzewem, które podziwialiśmy z oddali, okazała się czereśnia.



Jeszcze parę kroków dla zmiany perspektywy oglądanych widoków...



... jeszcze tęskne spojrzenie w stronę wzgórz...



 … od których tak trudno oderwać wzrok …

… ale pożegnania nadszedł czas...


Falujące trawy kłaniały się nam na do widzenia...

__________________



 _____________________

W drodze powrotnej odwiedziliśmy  "Jabłkową Drogę" pod Wielisławką ...



… z której chcieliśmy obejrzeć zachód słońca, ale go nie było...

... blada, rozmyta kula skryła się za zbocze góry...


Ale nic to...

Dzień był pełen wrażeń!


*    *    *    *



5 komentarzy:

  1. Janku, miło mi było wrócić do tamtego dnia w czasie oglądania Twoich zdjęć. Dziękuję za wspólne włóczenie się po kaczawskich górkach.
    Realistycznie wyglądają widoki na tych ruchomych zdjęciach. Ciekawe, jak je zrobiłeś… To taki krótki filmik, jak pliki gif?
    Dwa dni temu byłem z żoną godzinkę w lesie, zebraliśmy z dziesięć kań, oczywiście zjedliśmy je smażone po umoczeniu w rozbitym jajku. Może już ostatnie kanie w tym roku. A jabłka z przydrożnej jabłoni są super, prawda?
    Gdy pójdziemy na następną łazęgę, kolorów będzie już mało, ale o tych naszych dwóch ładnych dniach będziemy pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ruchome zdjęcia, to pliki gif. Każdy powstał z kilku ujęć wykonanych serią - jak z kałacha. Sklejenie ich w całość wymaga nieco zachodu, ale lubię to.

      Usuń
  2. To się nazywa poświęcenie ... czekać w chłodzie, wietrze na wschód słońca; podziwiam Was, po pierwsze pobudka o niechrześcijańskiej porze, po drugie właśnie to oczekiwanie:-) a dlaczego pobudka? bo sami często tak wyjeżdżamy po północy, i ten nienawistny dźwięk budzika, kiedy śpi się najsmaczniej:-) piękne krajobrazy, ruchome zdjęcia dodają wiele uroku mijanym miejscom, jak filmiki; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny dzień, wspaniały towarzysz i Twoje zdjęcia, zapierajace dech w piersiach. Przeczytałam cała relację z uśmiechem na twarzy! A teraz robię herbatę do termosu i idę się powłóczyć po Górach Izerskich ;)

    OdpowiedzUsuń