piątek, 18 grudnia 2015

Góry Kaczawskie. O trzech wąwozach i o kilku postaciach

2015-12-13

    Minęła godzina 6 rano. Między blokiem, w którym mieszkam, a ulicą wiodącą do stolicy Dolnego Śląska znajduje się sporej wielkości parking. Stoję przy wjeździe nań i przyglądam się pojazdom z migającym pomarańczowym światełkiem prawego kierunkowskazu.
    Na rejestracji zbliżającego się samochodu nikły blask oświetlenia ulicznego pozwolił mi dostrzec litery LL które tłumaczę sobie - Lubartów Leszno, chociaż ich symbolika jest zupełnie inna. Nie ma znaczenia co odczytuję. Ważny jest tylko fakt, że to ten Opel na którego czekam.   Odczuwam lekką tremę, jakiś dreszczyk emocji - jak przed  pierwszą randką.  A to miało nastąpić moje pierwsze spotkanie z Krzysztofem, od którego otrzymałem zaproszenie na wspólny wypad w Góry Kaczawskie.
    Dostrzegam rozpromienioną uśmiechem, znaną mi do tej pory z internetowych zdjęć, twarz Krzysztofa.  Obecnie nie pamiętam czy odwzajemniłem się tym samym. Podniecenie nieco się zmniejszyło, gdy ruszyliśmy z miejsca i wskazywałem kierunek jazdy.

    Mrok nocy już się rozjaśniał, gdy z Nowej Wsi Wielkiej  poszliśmy w kierunku  Wąwozu Lipa.
Z plecaka wyjąłem swoją lustrzankę, przez wizjer spojrzałem w różnych kierunkach,wykonałem kilka kontrolnych fotek, zwiększyłem ISO do 1 250 i pstryknąłem jeszcze dwa ujęcia.
Nic z tego dobrego nie będzie, bo wychodzi kaszana.


System głupieje. Bziuuut,.. bziuuut.., mechanizm obiektywu kręci w tę i z powrotem, ostrości nie łapie prawidłowo, a dodatkowo jakość zdjęć przedstawia się kiepsko. Jest za ciemno i na dokładkę zaczęło nieco kropić. Aparat ląduje w swoim miejscu w plecaku. Przechodzimy spacerowym krokiem przez Wąwóz Lipy, który jest siedliskiem salamandry plamistej. Nad nami wiatr pogania szare kłęby chmur i swoimi podmuchami wprawia korony drzew  w rytmicznym taniec.
Przystajemy na chwilę, na dnie wąwozu trwa cisza, którą gdy ruszamy ponownie, mąci rytmiczny szelest opadłego listowia rozgarnianego naszymi butami. Las śpi, otacza nas zapach zeschłych liści i butwiejących nad strumieniem roślin. Podmuch wiatru przynosi znad pobliskiej łąki aromat wilgotnej murawy - to deser po daniu głównym - pomyślałem. Dochodzimy do krańca wąwozu, rozglądamy się po okolicy i po chwili odpoczynku zawracamy.

    Po wyjściu z wąwozu, za swoim cicerone podążam na wzgórze nad Nową Wsią Wielką. Na mojej wysłużonej mapie, wydanej  w 1999 r., pagórek ten o wysokości 412 m.n.p.nosi nazwę  Obserwator.
Chyba wydawca popełnił błąd, Chowam starą mapę i więcej do niej nie zaglądam.
Daleko przed nami, zmagając się z podmuchami wiatru przelatuje jakiś ptak, myślę że to myszołów szuka śniadanka.



Gdy już szliśmy skrajem łąki za znakami szlaku niebieskiego w kierunku Ruskiego Mostu pogoda uległa poprawie.



Po chwili spojrzałem za siebie. Pomieszczenia stadniny koni częściowo schowały się za wzniesieniem, Po niebie zaczęły płynąć jaśniejsze obøoki. To omam, one nie płynęły, lecz tkwiły w tym samym miejscu, ciągle wirując, zmieniały swoje kształty stwarzając złudzenie ich ruchu.


Nie ma czasu na głupoty, musimy iść dalej. Przed nami pokazała się tęcza, przez niektórych uważana za dziwny symbol.


Moja mama, widząc tęczę mówiła, że to dobry znak, znak oczyszczenia i nadziei.
A ja, po wielu latach od tych słów gdzieś w necie wyczytałem taką treść:
(...)Gdyby nie było deszczu, nie byłoby też i tęczy....
Nie zawsze widzimy tęczę,
czasem jest bardzo wyraźna,
wystarczy tylko spojrzeć i jest,
a nieraz trzeba się mocno przyjrzeć, by ją dojrzeć...
Myśl, że właśnie w ten sposób można postrzegać swoje życie,
bo nie zawsze to co dobre jest widoczne...
Trzeba wytężyć wzrok, słuch i odnaleźć swoją tęczę....
Tęcza to nadzieja, bez której życie stałoby się szare i bez przyszłości...
Jedno wiem na pewno:WARTO CZEKAĆ NA SWOJĄ TĘCZĘ(...) 

Mówcie co chcecie, ja się pod tymi słowami podpisuję.

Krzysztof ręką wskazał na pagórek i kiwnął głową w tamtym kierunku, a ja mu odpowiedziałem
-Wodzu, prowadź!
I poszliśmy.


Wzniesienie było niewielkie, ale po wejściu nań, gęba mi się rozszerzyła w uśmiechu.
Chmury zaczęły się rozchodzić i słońce rozświetliło horyzont.
Widok łąki z belami siana przywiódł mi na myśl stół bilardowy z toczącymi się po nim bilami


W czasie naszego schodzenie z pagórka, pogoda ulegała stopniowej przemianie.


Słońce i wiatr oraz rozległe widoki, to lubię najbardziej i tego potrzebowałem.


Jest prawie wszystko, to co powinno występować w Kaczawskich. Miękka niby dywan murawa pod butami, pagórek porośnięty lasem i wijąca się droga zapraszająca do wędrówki. Jest też brzoza
i dzika róża,

Jest tylko jedno ale, w tym widoku czegoś brakuje.


Brakuje? Nie, teraz jest wszystko, droga, pagórek, las brzoza, dzika (a może polna) róża...


...i jest Ten, bez którego widok  Kaczawskich nie jest kompletny.

Spójrzmy w tym samym kierunku, w którym patrzy Krzysztof.






Gdy już nasyciliśmy oczy otaczającym nas widokiem ruszyliśmy w kierunku Ruskiego Mostu.
Nowa Wieś Wielka  zostawała za nami coraz dalej...


... i dalej


Słońce i wiatr to doskonali artyści rzeźbiarze i malarze...


Przeszliśmy wąwozy: Nowowiejski i Siedmicki w obie strony.


Drzewa rosnące nad strumieniami posiadają często fantazyjny system korzeniowy.


A ten widok skojarzył mi się z jakimś rurociągiem


Wydaje się, że drzewa rosnące nad strumieniami mają doskonałe warunki do bytowania,


lecz ich  żywot skraca płynąca woda podmywając brzegi.
W rezerwatach przewrócone drzewa pozostawiane są na niełaskę Matki Natury


Tworzą przeszkody trudne do przebycia, ale jednocześnie stanowią przyczynek do zadumy nad istotą


trwania i przemijania.


A płynąca woda wcale się tym nie przejmuje i pluszcze sobie dalej jakby nigdy nic.


Woda w strumyku, podobnie jak zalotnica, przybiera różne oblicza



Spójrzcie na ubiór Krzysztofa. Gdyby On położył się w tej trawie. to wtedy zaoewne byłby niewidoczny. Ja mu tego wyposażenia zazdroszczę.


Krzysztof nie obawiał się wchodzenia na płycizny. W pewnym momencie nawet zademonstrował mi właściwości swojego obuwia, A ja widząc to, porównałem Go do pewnej postaci biblijnej.


Skały stanowiące ściany wąwozów przybierają fantazyjne kształty. Gdy zobaczyłem tę skałę po prawej. to pomyślałem o Pikniku pod Wiszącą Skałą.


Krzysztof  zaś na widok jej porowatości powiedział, że podobna ona jest do dawnego oscypka.

Na pierwszy rzut oka ta skała wygląda jak wielgachny kloc drewna przecięty piłą łańcuchową


Gdy w domu przez dłuższy okres czas błądziłem wzrokiem wzdłuż "przecięcia" to wydawało mi się że to nie jest jedna skała, lecz wygląda ona tak, jakby dwie różne bryły zostały ułożone obok siebie.




Gdy dotarliśmy pod Zbójecki Zamek, panujący w Wąwozie Myśliborskim półmrok zgęstniał. Dostępna dla nas strona skały pozostawała w głębokim cieniu i nie mogliśmy wykonać jej zdjęć
Powoli, powoli, po osuwających się kamieniach i zwałach zeschłych liści zalegających na stromym zboczu, wdrapałem się na szczyt skały . Krzysztof już tam był. Spojrzałem w dolinę wąwozu. Tam wśród  drzew tańczących w rytm podmuchów wiatru zakolami wiła się Młynówka.
- Widok, jak w Pieninach - powiedziałem.
- Tak. Jak przełom Dunajca - odrzekł Krzysztof.
Obaj chyba czuliśmy to samo. Z plecaka wyjąłem aparat i zdołałem wykonać tylko jedno zdjęcie


Wiatr wiał, szumiał, jęczał i zawodził w koronach drzew na szczycie. Drzewa na dole trwały w jakimś dziwnym, oszałamiającym tańcu, Wysokie świerki swoimi szczytami zamiatały przestrzeń wokół siebie, niby konie ogonami. Dookoła panował tajemniczy półmrok. Dziwne to było, ten mrok nie był przerażający. Wręcz odwrotnie, on był przyjazny. A na samym dole wąwozu spokojnie połyskiwała Młynówka. Gdy konary drzew obok nas zaskrzypiały, Krzysztof tajemniczo spojrzał na mnie.i jakiś nikły uśmiech na chwilkę pojawił się w kącikach jego ust. Teraz wiem, On w tym czasie pasował mnie na Wiedźmina.

Na samym dole Zbójeckiego Zamku wypatrzyliśmy paproć


Ta paproć to zanokcica skalna.

Kiedy ruszyliśmy w stronę Grobli, spojrzałem na szczyt wąwozu. Mocniejsze podmuchy wiatru spowodowały dwukrotne wychylenie drzew w naszą stronę. Pochylenie przypominało pokłon, lecz Krzysztof tego nie widział, ponieważ w tym czasie patrzył w innym kierunku.  Drzewa kłaniały się wiedźminowi.

Dotarliśmy do granic Rezerwatu Grobla, Krzysztof ciekawie opowiadał o właściwościach rozpoznanych drzew, a ja wspominałem okresy moich dorywczych wypadów w te okolice.

Jeżeli kiedyś wiosenną porą w lesie spotkacie stos szyszek leżących pod drzewem liściastym,


nie dziwcie się temu. Spójrzcie w górę, a zapewne zobaczycie szyszkę zaklinowaną w rozwidleniu konarów. Takie miejsce to  "kuźnia dzięcioła"  W czasie zimy dzięcioł umieszcza szyszkę w szczelinie drzewa i zjada wydłubane zeń nasiona. Zużyte opakowanie ląduje pod drzewem.
Smacznego dzięciole.

Wiosenną porą w Rezerwacie Grobla napotkać można lilię złotogłów, zwaną też lilią turecką.


Kwiat ten jest rośliną chronioną, lecz ludziska nie zważają na ten fakt


Mówię Wam, gdy spotkałem taki widok, zakląłem szpetnie i wróciłem do domu.

Tuż obok Kwatery Myśliwskiej Krzysztof wypatrzył miejsce na parkowanie samochodu, w którym niejednokrotnie i ja zostawiałem swój pojazd.
W przeszłości obok tego miejsca pozowały takie ładne ptaszki.


To pliszka żółta i siwa

Na łące bok Kwatery Myśliwskiej pewnej wiosny spotkałem dyktandowego motyla.


To zorzynek rzeżuchowiec (On).
Gdy za nim ganiałem, dotarłem do miejsca kwitnienia pełnika europejskiego.


Takimi opowiastkami zanudzałem Krzysztofa w zamian za jego opowieści o drzewach

W Górach Kaczawskich przyjąłem postać wiedźmina i jestem wielce rad z tego faktu.

A tak na marginesie, dla ubarwienia szarości dnia dzisiejszego.
W swoim życiu byłem już św. Mikołajem w bibliotece.



i również bardzo ważnymi osobistościami.




W Górach Kaczawskich spotkać można wiele barwnych i ciekawych osób

Ten zaprzęg uwieczniłem w przeszłości na szosie między Rezerwatem Grobla, a Wąwozem Siedmickim. Woźnicą jest Góral Kaczawski.



Na jednym z Jarmarków Kaczawskich nawiązałem znajomość z tymi osobnikami.




Po lewej sołtys Radzimowic, wsi leżącej na dachu Gór Kaczawskich,
A ten gość w mundurze napoleońskim to chłop twardy jak skała.



Ta laleczka w ręku pani z nieśmiałym uśmiechem, zajęła pierwsze miejsce w konkursie na  Maskotkę Gór Kaczawskich. Oczywiście ta skromna pani jest jej autorką.



A jak sądzicie,  ten facet poniżej kim jest?


To Turysta Kaczawski.
Pozdrawia Go Jan Niedźwin, (przepraszam Wiedźmina)!


Panoramę widoku na Nową Wieś Wielką można zobaczyć tutaj i jeszcze jedną oraz następną
w tym miejscu

Na tym blogu znajdziesz również relację Krzysztofa z naszej wyprawy.

7 komentarzy:

  1. No i teraz relacja jest kompletna! To samo widziane Waszymi oczyma, jest jednak odrobinę inne. Zazdroszczę Wam tego spotkania. Niesamowite, jak Internet potrafi zbliżyć ludzi, jak w tym przepastnym worku znajdują się ludzie, dla których to samo jest ważne. Wyobrażam sobie, Janie, Twoje poranne emocje. Znam to uczucie. Kilkakrotnie spotykałam się ze znajomymi, których znałam jedynie z internetowej wymiany myśli. W realu okazali się równie fascynujący!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepastny worek? Internet to bezkresny ocean, w którym pływa wszystko, rzeczy dobre i g... I od nas samych zależy co będziemy z niego wyławiać. A ja jestem szalenie ciekaw ludzi pozytywnie zakręconych. Kiedyś szukałem w Wujku Google informacji na temat Gór Kaczawskich i nadziałem się na relację Krzysztofa, która mi zaimponowała. Skopiowałem sobie link i w wolnym czasie przeleciałem wszystkie jego wpisy.
      Aniu, kto wie? Może w przyszłości razem, my troje pójdziemy w Izery?

      Usuń
    2. Ja na blog trafiłam szukając zdjęć... Gór Izerskich ;)A w Izery zapraszam o każdej porze roku, chociaż mnie można tam spotkać tylko w czasie wakacji i ferii ( póki co)

      Usuń
    3. Tak, nigdy nie wiemy kogo możemy spotkać na szlaku.
      Kiedyś, miałem takie zdarzenie. Wracałem ze zwiedzania dolnych terenów Śnieżnych Kotłów i idąc Ścieżką nad Reglami(szlak zielony), gdy skręcałem w stronę schroniska Pod Łabskim Szczytem, spotkałem idącą pod górę parę turystów. Gdy wymienialiśmy pozdrowienia, twarz mężczyzny wydała mi się znajoma i zacząłem się mu przyglądać. On również na mnie spojrzał nieco dłużej i się odezwał.
      - Ja Pana chyba skądś znam, tylko nie pamiętam skąd.
      Gdy on wypowiadał te słowa z charakterystycznym akcentem, wtedy mnie olśniło.
      - Jasny gwint. My się znamy - krzyknąłem radośnie.

      To był holender, który przed wielu laty ze swoimi braćmi przyjechał do Zakopanego na wakacje. Tak się mu nasze góry spodobały, ze się w nich zakochał, jednocześnie zadurzył się w polskiej dziewczynie i postanowił zamieszkać w Polsce.

      Na Dolnym Śląsku wspólnie z braćmi założył firmę, w której ja przez pewien okres czasu znalazłem zatrudnienie. Rajmund, tak mu było na imię, świetnie władał językiem polskim. Niektóre słowa wypowiadał z charakterystycznym akcentem, i dlatego go sobie przypomniałem. Wymieniłem mu pewne zdarzenia z mojej pracy i wówczas się uściskaliśmy.
      Wyobraź sobie:
      - Holandia,
      - Zakopane, -
      - Sucha Beskidzka (jego dziewczyna)
      i nasze spotkanie po wielu latach na pustkowiu
      w okolicach Łabskiego Kotła.
      Warto wymieniać pozdrowienia.

      Usuń
  2. Janku, kliknąłem przycisk „obserwuj”, bodajże tak to się nazywa, ale nic z tego nie wynikło, dopiero teraz tutaj trafiłem, bo napisałeś na moim blogu o tej relacji. Anna ma rację: ta sama wędrówka, ten sam dzień, ale inaczej opisany. Po prostu widziany innymi oczami. Przeczytałem i obejrzałem z ciekawością.
    Po Twoich zdjęciach widać jakość aparatu i umiejętność jego obsługi. Lilia złotogłów jest śliczna, po prostu śliczna. Życzę Ci zobaczenia jej i zachwycenia się nią.
    Janku, słowo o moim wyposażeniu, bo mówiłeś o nim, a i pisałeś tutaj. Za wszystko, co miałem na sobie, nie wydałem nawet tysiąca. Na przykład kurtkę dał mi kolega myśliwy, a poza skarpetkami i kijami, całą resztę kupiłem z drugiej ręki. Moje buty, najważniejsze wyposażenie wędrowcy, super wygodne, bardzo trwałe i praktycznie nieprzemakalne, kosztowały mnie bodajże 110 zł z wysyłką. Do tej kwoty dodałem kilka godzin mojej pracy, bo myłem je w środku, a z wierzchu mozolnie zdejmowałem (terpentyną) grubą warstwę starej pasty i impregnowałem je po swojemu. Akurat butów mam kilka par, bo lubię je mieć, to moje hobby, ale najdroższe, masywne lowy, to dobra niemiecka marka, buty na najcięższe warunki, na skały, piargi, błoto, głęboki i mokry śnieg, buty tak wygodne, że mogę gołą stopę w nie włożyć i iść, za te buty dałem 220 zł.
    Wiesz, jak jest: nie ma problemu kupić wszystko, co jest potrzebne, ale wtedy koszta wychodzą ogromne, za same buty zapłaci się 600 – 1200 zł, ale też można skompletować pełne wyposażenie za takie pieniądze. Są plecaki za 500 zł, są i za tysiąc, mój kosztuje nowy około 100 zł, ja kupiłem za 70 po jednym dniu używania przez poprzedniego właściciela i jestem z niego zadowolony. Na jednodniowe wyjazdy w zupełności wystarczy. Jeśli chciałbyś, mogę pomóc Ci tanio kupić to i owo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wróciłem tutaj po pięciu latach i z przyjemnością przeczytałem i obejrzałem Twoją relację.
    Zorzynek rzeżuchowiec. Chciałbym usłyszeć te słowa wypowiadane przez Anglika :-)
    Jest piękny, chociaż skoro to on, powinienem napisać, że jest przystojny. Można tak napisać o motylu? Nie wiem.
    Pochwalę się rozpoznaniem rośliny na lewym zdjęciu: to bratek polny, prawda? Powiedz, że nie pomyliłem się, powiedz.
    Ten niewielki wzgórek między wsią a lasem ukrywającym wąwóz parę razy wspomniałem. Trzeba by wybrać się tam ponownie, Janku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Krzysiek. Ten kwiatek po lewej: to bratek polny, (ściślej - fiołek dwubarwny) a ten po prawej: to rzeżucha łąkowa.

      Usuń