piątek, 11 marca 2016

O skraju Gór Kaczawskich, o wielkiej lipie i o jelenim porożu

2016-03-06

W porannej ciszy usłyszałem odległe bicie kościelnego zegara. To była godzina piata, a ja własnie na barki zarzuciłem plecak. Jeszcze tylko kijki i mogę wychodzić z domu. Och kijki, tylko gdzie one są? Przed kwadransem miałem je w ręce i chyba nie rozpłynęły się w powietrzu. Bezradnie rozejrzałem się po pokoju, zajrzałem do kuchni, zlustrowałem przedpokój i nic. po kijkach ani śladu.
Moja Nokia zaczęła hałasować - "Janku, dojeżdżam do miasta" - to była wiadomość od Krzysztofa.
W rozpaczy spojrzałem na kijki do Nordic Walking. One jeszcze nie były w górach i teraz mają okazję tam pojechać. Po drodze ściągnąłem gumowe końcówki  schowałem je do kieszeni i w umówionym miejscu poczekałem na przyjazd Krzysztofa.


Gdy wyruszyliśmy na naszą wędrówkę, trochę kropiło, a z przydrożnych zarośli dobiegało rytmiczne ćwierkanie: czi, czi, cze... To śpiewała   sikorka bogatka  . Po prawdzie, to był sikorek, który przechwalał się swoim rewirem i wabił do siebie jakąś panią sikorkową.

Szliśmy polną drogą w stronę rozległych stoków Dworów. kilka razy przystając dla rozejrzenia się po okolicy. Gdy nasza droga zaczęła oddalać się od Dworów, musieliśmy do naszego celu pójść przez zaorane pole. Błoto lepiło się do butów, które podwoiły swoją wagę. Trudy wędrówki osłodził nam świergot wzlatującego nad naszymi głowami skowronka polnego

Stanęliśmy na porośniętym łąką zboczu Dworów.





Budził się dzień. Kaczawski dzień.






Spośród mgieł wyłaniały się śródpolne drzewa i krzewy, których kształty przywiodły mi na myśl grupy wędrowców. Wśród pól srebrzyście połyskiwały, zmoczone deszczem, wstęgi dróg.










A my staliśmy na zboczu Dworów podziwiając odbywający się spektakl.

W tle nieba, gdzie jest więcej srebra niż błękitu,
puch wiosennych mgieł białym dymem się pieni





i jedynie nalotem lekkim malachitu
odróżnia czas przedwiośnia od szarej jesieni.





Wiatr niesie chmury, zwiastun ulewy wysłańczy,
co drzewa w tłum chorągwi rozwinie bogaty




deszcz marcowy srebrnymi stopami już tańczy
na ziemi od rzęsistych kropel piegowatej
                                                Leopold Staff

Krzysztof, niczym dyrygent batutą, kijkiem wodził po horyzoncie i wskazywał poszczególne szczyty







I gdy się odwrócił, zobaczyłem jego jasny uśmiech. Krzysztof był u siebie i biła od niego radość.





Chciałem i ja w tym miejscu zostać uwiecznionym, więc podałem Krzysztofowi moją lustrzankę,
a on zrobił z niej użytek

















Na prawie płaskim  szczycie Dworów dumnie rosła ogromna lipa.
Jeden, tkwiący pionowo konar, wyglądał jak oddzielne drzewo.










Aby objąć lipę na zdjęciu w całości, musiałem odejść od niej kilka kroków.  Krzysztof stojący przy drzewie wyglądał jak średniowieczny woj strzegący warowni.

(...)Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina,
Która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna,
Lub wdowa męża - ręce załamie, roztoczy








Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy
Niema  z żalu postawą jak wymownie szlocha(...)
                                          Adam Mickiewicz


Z ciemnych mojego lasu drzew jedno najcichsze
Ukochałem, najbardziej smutne i najwiotsze:

















Brzozę, co nie szumiała w najszaleńszym wichrze,
Zawsze niema, choć wiatru wiew się o nią otrze.
                                                        Leopold Staff

Kiedy stanęliśmy na skraju lasu, westchnąłem. Byłem oczarowany nowymi widokami kaczawskich pól i łąk.



A Krzysztof z zadumą przyglądał się  zamglonym Górom Kaczawskim

Krzysztof miał zamiar zaprowadzić mnie do wsi Nielestno, ale nie mógł odnaleźć drogi wiodącej przez zalesione zbocze Dworów. W trakcie poszukiwania przejścia przez las znaleźliśmy jelenie poroże,




które przytroczyłem do plecaka i paradowałem z nimi przez pół dnia



Droga, którą wybraliśmy, po jakimś czasie rozpłynęła się w lesie.
Wracać do góry? Schodzić na dół?
Do góry - dość stromo. Na dół - prawie pionowa ściana - pozostałość po dawnym kamieniołomie. Klucząc po osypujących się grzędach zeszliśmy na dół. Miałem satysfakcję, na dnie kamieniołomu czekałem na Krzysztofa.
Byliśmy na łące w Górach Kaczawskich, a przed nami wznosiło się Pogórze Izerskie.

Przy stacji kolejowej Pilchowice Nielestno rosło drzewo o ciekawym układzie swej korony.
- Jak z Afryki - stwierdziliśmy zgodnie.

Krzysztof bacznie przyglądał się gałęziom, chodził pod wygiętym konarem, podnosił listki i zrezygnowany powiedział, że nie wie jakie to drzewo.

Następny odcinek naszej wędrówki odbyliśmy szosą wzdłuż stromego stoku Dworów. Po około półtorakilometrowym marszu skręciliśmy w stronę pozostałości dawnej budowli
- Wygląda jak brama powitalna - powiedział Krzysztof wskazując na obiekt.

- To jest łuk triumfalny na naszą cześć - dodałem. Okazały świerk stał na straży resztek muru.
Przeszliśmy pod kamiennym wiaduktem kolejowym i kiedy przekroczyliśmy Strzyżówkę,

Krzysztof poprowadził mnie swoją trasą wiodącą pod górę. Kawałek drogi odbyliśmy po torach kolejowych, a następnie poszliśmy łąkami porastającymi zbocze Czyżyka. A wtedy zza chmur

wyjrzało słońce i krajobraz poweselał.



Niech no tylko wiosna skrzydlata
Radością powieje,
Ożywiają się dziadkowie,
serce ich młodnieje...
                     Aleksandr Bestużew


Nad Strzyżowcem wznosił się rozległy stok Dworów z piękną okazałą lipą,




na którą kijkiem wskazywał Krzysztof stojąc na stoku Czyżyka. Dzisiaj po raz drugi w myślach





porównałem mego przewodnika do dyrygenta trzymającego batutę.
Dwory i Strzyżowiec  jaśniały w słońcu. Okoliczne drzewa wyglądały tak, jakby ich gałęzie ktoś posypał papryką w proszku.  To w słońcu czerwieniły się nabrzmiałe pąki.

Nie martw się!
Bo przyjdzie wiosna znów!
Zawoła: "Przebudź się ziemio! Przebudź!
Z głębokiego snu!"
Znów wyjrzy słońce,
Zazielenieje trawka na łące,
Wybuchnie wiosna i jak wiatrem rozwieje
Mój smutek i zmartwienie!
                       Maksim Bohdanowicz
                     



Przeszliśmy przez ostatnie pole w tym dniu. Teraz nasza wędrówka odbywała się łąkami.











Poszliśmy w stronę bezimiennego wzgórza, które później Krzysztof nazwał Krowim Wzgórzem.





Na nim, na łagodniejszym zboczu pasło się spore stado krów. Szliśmy rozmawiając o flaczkach, krewetkach, a nawet o oponkach.








Później o potrawach zapomnieliśmy, z zachodniej strony od strony Gór Izerskich wiatr



przyganiał ciemniejsze chmury, za którymi schowało się słońce.

Kiedy niebo zasnuło się całkowicie, my byliśmy już na obłym szczycie "Krowiego Wzgórza.
Tam z ulgą zrzuciłem z ramion plecak dodatkowo obciążony jelenim porożem.



Zajęty widokami, nie zauważyłem momentu, w którym uwieczniał mnie Krzysztof.

Z tej perspektywy Pogórze i Góry Izerskie wyglądały na zimne i mało przyjazne

A Góry Kaczawskie były o wiele cieplejsze i radośniejsze.



Dzisiaj one były nam bliższe.




_____________________________________________________________

Potem pojechaliśmy do Wrzeszczyna, gdzie za wsią Krzysztof zaparkował swój samochód.tuż przy rozległym pastwisku. Po murawie szliśmy jak po dywanie w kierunku Bobru. Doszliśmy do zalesionego i urwistego prawego brzegu rzeki, do miejsca nazwanego Wysokie Skały.
Pod ciekawymi skałkami położyliśmy swoje plecaki, które westchnęły z ulgą.





Krzysztof zszedł niżej i zaczął penetrować okolicę, ja pozostałem na górze i w niekorzystnym świetle






starałem się wykonać jakieś ujęcia. Oświetlenie było do du.. nijakie i zdjęcia wychodziły miałkie.














Początkowo nieśmiało, później z odwagą zza chmur wyjrzało słoneczko, które pięknie





oświetliło uroczy zakątek. Wszystko dookoła zaczęło radośnie migotać.







W wodzie odbijał się błękit nieba, a w raz z leciutkim podmuchem wiatru doleciał do nas subtelny





sosnowy zapach. Było cudnie.




Nie mogłem się nacieszyć tym miejscem, ale niestety musieliśmy już wracać.





Stojące nisko słońce rzucało długie cienie. Takie światło mi się podobało.












Szliśmy powoli, jakby z ociąganiem się.




Często przystawaliśmy.




Chcieliśmy jeszcze nasycić nasze oczy kaczawskimi widokami.





Widokami zachodniego  krańca Gór Kaczawskich

Niebo z każdą chwilą nabierało cieplejszych barw.






Kaczawski dzień miał się ku końcowi.












Zmierzch nabierał kolorów.





Nad kaczawskimi pagórkami



i łąkami








zapadały ciemności,


a w oknach domostw rozbłyskiwały światła. Szła noc. Kaczawska noc.

Dopisek

Mój cicerone przysłał mi swoje zdjęcia, które postanowiłem również umieścić w tym temacie.

Bardzo starałem się nadążyć za Krzysztofem,



A był nawet taki moment, że na mego przewodnika czekałem z rogatym plecakiem wśród młodych świerczków na dnie dawnego kamieniołomu. Ja na niego czekałem z otwartymi ramionami.






Po powrocie do domu odnalazłem moje kijki trekkingowe. One stały sobie spokojnie w kącie, tam gdzie je przedtem umieściłem. Przed mym wzrokiem były ukryte za otwartymi do pokoju drzwiami, a tam ja gapa, rano nie zajrzałem.


*    *    *    *

5 komentarzy:

  1. Cześć, Janku.
    Mile zaskoczyłeś mnie pomysłem wykorzystania wierszy do opisu trasy i zdjęć. Bardzo dobry pomysł, Janku. Gratuluję Ci tego pomysłu.
    Pamiętam, że robiąc ostatnie zdjęcia, już pod wieczór, zdjęcia chmurom, nabierały wtedy kolorów, mówiłeś, że chyba nie wyjdą dobrze z powodu dużych kontrastów oświetlenia. Jak widzę, wyszły dobrze.
    Uświadomiłeś mi, że w swoim opisie nie podałem nazwy skał nad Bobrem, Wysokich Skał.
    Zaraz sięgnę po mapę, wybiorę trasę na niedzielę. Chyba, że masz chęć pojechać w konkretne miejsce; jeśli tak, zadzwoń. Jutro, czyli w sobotę, będę osiągalny od godziny 17 do 20.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matryca Nikona jest zdolna do zarejestrowania dużych rozpiętości tonalnych. To oznacza, że potrafi zarejestrować to, co znajduje się w cieniu i jednocześnie nie przepali tego, co znajduje się w światłach.
      W zdjęciach wieczornych naświetlałem na niebo, a szczegóły na ziemi dodatkowo wydobyłem w Photoshop Elements.
      A co do miejsca wyjazdu, to zgadzam sie na Twój wybór.

      Usuń
    2. Gdy byliśmy na tych skałach, to ja taki mądry nie byłem. Nazwę, Wysokie Skały wyczytałem na mapie dopiero w domu.

      Usuń
  2. Ależ cudowne wyszły Twoje zdjęcia, Janku! Aż mi serce rozrywa z tęsknoty, zwłaszcza, że jak pewnie zauważyłeś- uziemiona nie wychodzę nawet na swoje pomorskie łąki. Jedno z Twoich zdjęć na pewno posłuży mi jako inspiracja do pastelowego obrazka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, Aniu, co to znaczy być uziemionym. Znam ten ból. Życzę rychłego powrotu do zdrowia, tylko niczego nie zaniedbaj w swoim leczeniu. A na grypę najlepszy jest rumianek (Rum i Janek).
      Dziękuję za uznanie - ze zdjęć korzystaj dowolnie, możesz je sobie nawet skopiować i niech Ci służą jak najlepiej.

      Usuń