Nie wiem, co sprawia, że niektóre napotkane osoby oraz pewne zdarzenia,
w których braliśmy udział, dłużej pozostają w naszej pamięci.
Ba, nie tylko pozostają, one mogą być przyczynkiem do naszych dalszych działań.
Wydarzyło się to wiele lat temu pod koniec sierpnia.
Szedłem do Urzędu Skarbowego ulicą "Panieńską" w Legnicy i zaciekawiła mnie grupka trzech ulicznych grajków. Byli to autentyczni ciemnoskórzy Peruwiańczycy odziani w oryginalne, egzotyczne stroje. Jeden z nich wygrywał tęskne melodie na Fletni Pana. Stanąłem i słuchałem, a on mi się przyglądał, może dlatego, że byłem opalony, z burzą (jeszcze wtedy) siwych włosów. Słuchałem, on grał, a ja miałem wówczas wrażenie, że gra tylko dla mnie. Kupiłem u niego jedną płytę, (nie miałem przy sobie więcej moniaków) i odszedłem. Obejrzałem się jeszcze, Peruwiańczyk spojrzał na mnie i zaczął grać ponownie.
Po jakimś czasie straciłem pracę i wtedy dopadła mnie depresja. We mnie trwał bezwład i nic mnie nie cieszyło. Byłem w domu, chciałem iść na działkę, byłem na działce, chciałem wracać do domu. Beznadzieja. Lekarz skierował mnie na terapię. Pani psycholog, gdy dowiedziała się o moich zainteresowaniach fotografią zaleciła mi ich uporządkowanie. Jakoś tak bez przekonania zacząłem przeglądać zakamarki twardego dysku mojego komputera. Bezwiednie otwierałem i zamykałem zdjęcia. Już miałem zamiar wyłączyć komputer, gdy dłużej zatrzymałem się przy widoku słońca wynurzającego się z mgły. Wtedy sięgnąłem po płytę kupioną od Peruwianczyka. Popłynęły melodie, a na ekranie przewijały się dawno zapomniane obrazki, powoli odżywały wspomnienia
Grupowałem zdjęcia w zestawy, które wyszły gdzieś tam z mego wnętrza, sam nie wiem skąd. To była moja wyobraźnia, sam nie wiem, czym powodowana. Powstały dwie kolekcje bez konkretnych tytułów
Do pierwszego zestawu podłozyłem melodię: Don't cry for me Argentina
Drugi zestaw oparłem o melodię: Time to say goodbye
Bardzo miła osoba prowadząca terapię zajęciową po obejrzeniu tych pokazów powiedziała mi, że w nich jest jakieś przesłanie. Następnie przekazała mi na płycie melodię i na jej podstawie powstał trzeci zestaw.
Gdy padł użytkowany przez kilkanaście lat mój komputer, przekopałem moje płyty i odnalazłem na nich swoje "dzieła". Obecnie w tych zestawach nic już zmienić nie mogę, a szkoda.
Jakość tych filmików nie jest najlepsza, ponieważ ich dawną formułę program ładujący je na blogera przekonwertował ich obraz w jakiś swój sposób.
Trudno, gdy nie mam tego, co lubię, to muszę polubić to, co mam.
* * * *
Janku, jestem pod wrażeniem, naprawdę szczerze piszę. Wiersz jest ciepły, czuć w nim niewygasłą miłość do matki.
OdpowiedzUsuńObejrzałem też zdjęcia z muzycznym podkładem. Miłe minuty przy nich spędziłem, bo muzyka świetnie podkreśla wymowę zdjęć, a same zdjęcia są po prostu ładne. Widać przez nie Jana Łęckiego zauroczonego przyrodą, taką zwykłą-niezwykłą, przyrodę, którą można zobaczyć wszędzie, blisko siebie, trzeba tylko umieć patrzeć tak, jak patrzy i widzi Jan Łęcki.
Szczególnie bliski wydał mi się drugi zestaw, a to z powodu melodii związanej w mojej pamięci z pewnymi chwilami sprzed wielu laty. Otóż w lecie, to było w 2003 roku, przyjechałem na parę dni do domu, i w tym czasie wybrałem się z małą jeszcze wtedy córką na spacer po łąkach. Tam przeżyłem cudne chwile: leżałem na trawie, Małgosia siedziała obok mnie i flecie grała tą właśnie melodię. Tak mnie ta chwila zauroczyła, że wracając do pracy, w pociągu, napisałem o niej… wiersz:)
Pisałeś o dołku z powodu straty pracy. Też się tego boję, obaj wiemy, jak trudno o pracę, gdy ma się siódmy krzyżyk na karku.
Fotografuj, pisz i publikuj, Janku.
Ach, jeszcze jedno. Nad wierszem o matce zamieściłeś bardzo ładne, w żywych kolorach, zdjęcie kwiatka. To przetacznik, czy tak?
OdpowiedzUsuńZgadza się, to przetacznik w dużym zbliżeniu.
OdpowiedzUsuń