Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pogórze Izerskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pogórze Izerskie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 9 marca 2023

Zimna Dziura, Skała i skały


2023-03-09

      W tym roku już dwa razy nie mogłem towarzyszyć Krzyśkowi w jego wędrówkach. I w końcu mi się udało wyrwać z moich obowiązków i odwiedziliśmy Lwówek Śląski. I przeżywając wrażenia z tego dnia pogrzebałem w wersji roboczej mojego blogu, z którym miałem "ciche dni".  Wróciły do mnie wspomnienia.  


Był dzień 2019-02-03
   
____________________________

Zimna dziura

Zimna Dziura koło Lwówka Śląskiego, to jaskinia szczelinowa, powstała w wyniku przesuwania się mas skalnych.  Na naszej wędrówce w okolicach Lwówka, gdy szukaliśmy tej jaskini, Krzysiek i ja mieliśmy  mapy turystyczne z dwóch różnych wydawnictw. Na Krzyśka planie Zimna Dziura została zaznaczona w innym miejscu na zboczu Piaszczystej niż na mojej mapie.


Dawny kamieniołom miał również inne pozycje. Gdy nasze mapy  porównaliśmy ze sobą, stwierdziliśmy, że lokalizacja interesującej nas jaskini została zaznaczona na  zasadzie: "gdzieś tu, albo tam". 
Po powrocie  z tamtej wędrówki dłuższy czas buszowałem w necie i z jego czeluści Wujek Google  wyłowił stronę z mapą turystyczną, która wyglądała na wiarygodną. Gdy do niej wprowadziłem dane GSM Zimnej Dziury, ona wskazała jej lokalizację zgodną z opisem na planie.


W przeddzień naszego wyjazdu do Lwówka Śląskiego, na kartce papieru, naszkicowałem zarys drogi prowadzącej w kierunku Zimnej Dziury. Byłem przekonany, że ją teraz znajdziemy. 
Gdy dojeżdżaliśmy do Lwówka, zaczął  padać śnieg. Krzysiek zaparkował swoje auto na wylocie ulicy Widokowej i poszliśmy w las (jak ogary w Popiołach Stefana Żeromskiego)  


Śnieg sypał coraz mocniej i las zaczął pokrywać się białym puchem. Ledwo zaznaczona leśna droga zaczęła znikać pod śnieżną pokrywą. Co chwilę zerkałem do szkicu na na mojej kartce


i dzięki temu, bez zbytniego kluczenia po lesie, trafiliśmy do Zimnej Dziury. Gdy przytknęliśmy nasze ręce do otworu jaskini, mieliśmy wrażenie, że z jamy zionie ciepły powiew.

Z jaskini, przez cały czas, wydobywa się powietrze o stałej temperaturze  8 - 9 stopni C. Dziś, na zewnątrz było zimno i wilgotno i dlatego odczuwaliśmy ciepły powiew. A w lecie ma się wrażenie, ze z jaskini wieje chłodem. Ona została odkryta latem i dlatego dostała miano Zimnej Dziury.


Ktoś, kto będzie usiłować odwiedzić jaskinię latem, napotka na trudności w jej odszukaniu. Otwór będzie ukryty za plątaniną pędów jeżyn i pióropuszami paproci.


- Byliśmy z siebie tak zadowoleni, jakbyśmy ważnego odkrycia geologicznego dokonali - stwierdził Krzysiek. Cieszyliśmy się, jak małe dzieci, które zostały obdarzone  nową zabawką.


Zeszliśmy później nieco niżej, aby spojrzeć w dół na Bóbr i obejrzeć dojście do jaskini


z jej drugiej strony.  


____________________________


Skała

      Śnieg nie przestawał padać. Zostawiliśmy samochód pod stokiem Wieżycy, gdzie pod kątem prostym w lewo, skręca zielony szlak pieszy. Za pierwszą naszą bytnością w tym miejscu, poznaliśmy Skałę z Medalionem.  Na końcu tego wpisu podam link do tamtej wędrówki, a nazwałem ją: Medaliony, skały i przemoc. 


Tym razem zamierzaliśmy pójść zielonym szlakiem do wsi Skała, gdzie znajduje się
zabytkowy park z ruinami zamku i kilkoma skałami. 


Padający śnieg znakomicie oczyszcza powietrze z wszelkich zanieczyszczeń.  W lesie można się napawać każdym oddechem. Szliśmy niespiesznie często się rozglądając.


Gdy przystanęliśmy na chwilę i umilkł chrzęst naszych kroków, można było usłyszeć odgłos


padającego śniegu. Lubię słuchać szmeru osiadających płatków śniegu na drzewach iglastych. To brzmi jak jakiś tajemniczy szept Matki Natury

Po dotarciu do parku w Skale poszliśmy jego obrzeżem wiejską drogą,

  


która zaprowadziła nas do Miodowej Skały.




Niestety, w internecie znalazłem tylko informację, że jest to ostaniec o miodowej barwie. 


Pałac w Skale

Tuż obok Miodowej Skały, po drugiej stronie drogi, znajdują się ruiny, do których dostępu 


broniło ogrodzenie. Nie mogliśmy podejść bliżej do tego, co stanowiło kiedyś okazałą budowlę.  

Już w XIV wieku istniał tu zamek, wzmiankowany w 1348 r. Został zniszczony przez husytów w 1428 r., w 1513 r. natomiast Adam von Lest zbudował na jego miejscu renesansowy dwór, rozbudowany na początku XVII wieku. Powstała wtedy przestronna rezydencja z widokową loggią kolumnową. 



Pałac miał wielu właścicieli. Jeden z nich, hulaka i utracjusz przegrał go w karty. Nowy właściciel był podróżnikiem oraz miłośnikiem sztuki i ogrodnictwa. Pałac zaczął rozkwitać, gdy odziedziczyła go księżna kurlandzko-żagańska Maria Luiza po mężu Hohenzollern-Sigmaringen.
W latach 1845 - 69 właścicielem majątku był ostatni z linii von Hohenzollern - ks. Wilhelm Hermann Konstantin Thassilo, który był wielkim melomanem, a jego druga żona Amalia była utalentowaną śpiewaczką i harfistką. W pałacu bywali wybitni kompozytorzy, m.in. Ferenc Liszt, Hector Berlioz i Richard Wagner.   

Po śmierci księcia Konstantyna, Hohenzollernowie opuścili Skałę, a majątkiem zarządzali kolejni dzierżawcy, m.in. rodzina Scheurmann, którzy mieszkali w pałacu aż do końca II wojny światowej.
W 1945 r. do zamku weszła "Armia Wyzwoleńcza",  która swoją obecność w nim zaznaczyła tradycyjnym niszczeniem wszystkiego, co się dało, wywożeniem tego, co cenne i ogólną rozpierduchą.


Następnie majątek został przejęty przez państwo i wszedł w skład miejscowego Państwowego Gospodarstwa Rolnego (PGR), a następnie Nadleśnictwa Państwowego we Lwówku.
PGR upadł, a nadleśnictwo opuściło zajmowane pomieszczenia i obiekt wraz z parkiem popadał w zapomnienie. A szkoda, ponieważ  w założeniach parkowych znajdowały się ciekawe obiekty i egzotyczne krzewy i drzewa. Była Chata z mchu i kory, Herbaciarnia obłożona korą brzozową, Świątynia Luizy, sztuczna grota, a w tarasach zamkowych znajdowały się liczne posągi.      


Były liczne spacerowe alejki, które dziś uległy już zatarciu. 




Na straży jeszcze niestrudzenie trwają Skały Muminki


oraz tulipanowce amerykańskie Tom i Mustang.


Dzisiaj wiem, że znalazło się kilku zapaleńców, którzy czynią próby uratowania części dawnej świetności.



 Na końcu wpisu podam link do FC

Drogę powrotną wybraliśmy przez losowanie - zagraliśmy w marynarza. Wypadło, że będziemy wracać tą samą ścieżką. I dobrze się stało. Droga przez wieś i pola  była mnie ciekawa. Widoki przesłaniał nieustannie padający śnieg.


Do samochodu wróciliśmy zielonym szlakiem prowadzącym obok Skały z Medalionem.





____________________________


Panieńskie Skały


Krzysiek zostawił samochód na parkingu pod Szwajcarią Lwówecką i ulica Polną poszliśmy szukać Panieńskich Skał.  Nigdzie nie było "Ni żywego ducha".  Ulica Polna we Lwówku Śląskim wyprowadziła nas poza obręb miasta. 


Nigdzie nie było "Ni żywego ducha". I gdy wyszliśmy z zarośli krzyknąłem;:


- Ludzie, tam idą jacyś ludzie!


Poszliśmy w stronę najbliższych zabudowań i okazało się, że to był dobry kierunek.


  To były Panieńskie Skały





Panieńskie Skałki w Lwówku Śląskim znajdują się na zboczu Szpitalnej Góry. Stanowią one obszar Natura 2000. Są to piaskowcowe formy skalne o wysokości do 20 m. 
Legendy głoszą, że w czasie wojen husyckich, pomiędzy tymi formami skalnymi ukrywały się lwóweckie dziewczęta.


Śnieg przykrył szczeliny i byliśmy ostrożni w poszukiwaniu ewentualnych kryjówek.












Mi osobiście nie podobają się napisy na skałach. 
Przed kilkudziesięcioma laty Jan Sztaudynger napisał Trzy prośby:


Ja lubię jego fraszki. Chyba dlatego, że jestem jego imiennikiem.
A Krzyśka, i mnie również, bardzo zasmucają różnego rodzaju śmieci porzucone bezmyślnie w lasach, szlakach  i polnych drogach. 


Jeszcze tylko mapka naszego dojścia do Panieńskich Skał.



We Lwówku Śląskim znajdują się równie ciekawe formacje skalne - Kawalerskie Skały. Ale o tym opowiem  innym razem.

_______________


Linki, które wcześniej Wam obiecałem:

Medaliony, skały i przemoc są: tutaj 
Profil na FC zapaleńców Zamku Skała jest: tutaj




 


*    *    *    * 



niedziela, 10 lutego 2019

Medaliony, skały i przemoc

2019-01-13

     Prognozy pogody na ten dzień nie były najlepsze. Zajrzałem do kilku portali mając nadzieję na jakąś odmianę.  Wszędzie to samo, opady deszczu. Ale Krzyśka i mnie to nie zraziło, pojechaliśmy do Lwówka Śląskiego. Nasza wyprawa była nietypowa, bowiem składała się z czterech etapów.

____________________


Poszukiwanie Zimnej Dziury

     Deszcz siąpił, a my szliśmy zboczami, porośniętego lasem, niewielkiego wzgórza Piaszczystej leżącego tuż za Lwówkiem Śląskim. Chcieliśmy odszukać jaskinię o intrygującej nazwie: Zimna Dziura.  Trafiliśmy do  urwiska, skąd zza drzew wyłaniał się widok przełomu Bobru. Rzeka w tym miejscu wije się uroczymi zakolami pomiędzy Piaszczystą a Leśnicą.  Gdy zeszliśmy do dawnego kamieniołomu piaskowca, wyjęliśmy swoje papierowe mapy. Na Krzyśka mapie Zimna Dziura zaznaczona była po innej stronie kamieniołomu niż na mojej. I wtedy rozdzieliliśmy się.
Krzysiek penetrował zbocza bardziej strome, a ja szwendałem się po łagodniejszym stoku.


     W pewnym momencie nie zdążyłem utrzymać równowagi i na prawym boku kilka metrów zjechałem w dół. Chyba jaskini dzisiaj nie znajdziemy, pójdziemy odwiedzić Skałę z Medalionem. Postanowiłem wrócić do umówionego miejsca. Krzyśkowi wysłałem wiadomość, że będę na niego czekać przy kamieniu z krzyżem.

Może te medaliony są dobrą wróżbą?



Wytężałem swoją pamięć i nie mogłem z niej wydobyć nazwy tej rośliny.

Przy kamieniu, na którym wykuto zarys krzyża, zastanawiałem się nad symboliką tego obiektu.


Może to niedokończony krzyż pojednania?

     Zwyczaj stawiania kamiennych krzyży (krzyży pokutnych) panował już w XIII wieku.
Zwłaszcza  w zachodniej części Europy na podstawie zapisów prawa sasko-magdeburskiego.
W  ówczesnych kodyfikacjach prawnych zapisano, że:
- kto zabije umyślnie, wedle prawa ma być karany.
- kto zabije przygodnie, że jawne to będzie, gardła tracić nie powinien, tylko zapłacić.
     Krewni zabitego tworzyli solidarny związek rodowy, który ścigał zabójcę.
Z drugiej strony zabójca zasłaniał się swoimi krewnymi, co doprowadzało do powstania stanu wrogiego między dwoma związkami rodowymi, a wtedy mogło dojść do krwawej zemsty.
Krwawa zemsta nie leżała jednak w interesie władcy danego terytorium, dlatego realne korzyści w pogodzeniu dwóch zwaśnionych stron wnosiło jedynie tzw. jednanie, które było bodźcem do wykształcenia się systemu kompozycyjnego (tzw. Compsitio)
     Sprawca pozbawienia życia drugiego człowieka (w bójce, kłótni o miedzę, o kobietę itp.), zobligowany był do stosownego zadośćuczynienia, którego rodzaj i wymiar ustalał sąd, przed którym spotkał się zabójca z bliskimi zabitego.
Morderca, oprócz wzniesienia kamiennego krzyża, zobowiązany był także do pokrycia kosztów pogrzebu ofiary mordu i przewodu sądowego oraz wypłaty tzw. "główczyzny" (opłata za głowę zabitego). Co więcej winien był również łożyć na utrzymanie rodziny zabitego, a także zakupić świece lub dostarczyć wosk dla Kościoła oraz odbyć pielgrzymkę do jednego ze świętych miejsc, takich jak Akwizgran, Compostela, Jerozolima, Rzym i in. (czasami stosowano także różne inne zobowiązania dodatkowe, np. opłacenie biedocie kąpieli w łaźni, zamówienie dla niej posiłków, czy leżenie krzyżem na grobie zabitego).
     Po wypełnieniu nałożonych na sprawcę zabójstwa zobowiązań, przy postawionym krzyżu następowało pojednanie. Rodzina zabitego podpisywała z zabójcą porozumienie o zaniechaniu krwawej zemsty za śmierć krewnego.
     Dlatego ja wolę taki obiekt nazywać krzyżem pojednania, gdy większość źródeł nazywa je krzyżami pokutnymi.
W Polsce takich krzyży jest około sześciuset, a najwięcej można ich spotkać na Śląsku.

W swoich zbiorach mam kilka ich fotografii wykonanych w Górach Kaczawskich.
Te dwa pochodzą z Czernicy,


ten niżej, po lewej postawiono przy ogrodzeniu kościoła w Słupie,


a widoczny po prawej został wmurowany w ogrodzenie kościoła w Sichowie.
Bardzo często krzyże te były obiektem dewastacji, więc przenoszono je w obręb kościołów.

     Gdy bliżej zacząłem się interesować krzyżami pojednania, postanowiłem odwiedzić ten, który mieści się w pobliżu mojej rodzinnej wioski.


Kiedy go odnalazłem, jego widok wywarł na mnie ogromne wrażenie i byłem tym faktem głęboko poruszony. W tym miejscu przed wiekami rozegrała się tragedia...

- Janek..., Jankuuu...- z mojej zadumy nad  ludzkim losem wyrwało mnie wołanie Krzyśka.


Dzisiaj rezygnujemy z poszukiwań Zimnej Dziury, wracamy do Krzyśka Vectry i pojedziemy odwiedzić inne obiekty.




__________________________________

Skała z Medalionem

     Niedaleko od Lwówka Śląskiego , tuż za wsią Żerkowice, wznosi się niewielkie, porośnięte lasem wzgórze. Jadąc lokalną drogą do Skały, można na Wieżycę spojrzeć i niczego specjalnego w niej zobaczyć. Ot niewielki pagórek, mierzący zaledwie 256 m. n. p. m.  Ale wystarczy zostawić swój pojazd na poboczu (jest tam wygodne miejsce) i pójść przez las zgodnie ze znakami zielonego szlaku. Po kilkuminutowym, nieco ostrym podejściu, zza drzew wyłania się grupa skalna.
 


     To ostańce piaskowcowe niezwykłej urody - wyglądają jak skalne wieże.
Skala z Medalionem jest foremna i patrząc na nią ma się wrażenie, że jest postawił ją człowiek.
W 1897 r. umieszczono na niej medalion z wizerunkiem cesarza Wilhelma II. Fanaberia dawnego władcy tych ziem przetrwała prawie sto lat, bowiem w latach osiemdziesiątych XX wieku została skradziona. Miejsce "Wilusia" zajął herb Lwówka Śląskiego


Dawniej na szczycie znajdował się punkt widokowy. Dzisiaj pozostały tylko resztki barierek.


Na punkt widokowy docierają tylko wspinacze skałkowi. To taki ludek, mający innych w lekkiej pogardzie i porozumiewający się specyficznym językiem. Widoczny po prawej fragment skały został przez nich nazwany D.pa Słonia.


Niedawno wyczytałem, że władze Lwówka noszą się z zamiarem zakazania wspinki na te skały.


Może ktoś kiedyś odtworzy punkt widokowy i zbuduje pomost łączący te skały, jak dawniej?


Z Krzyśkiem wzięliśmy postanowienie, że wrócimy kiedyś do tego miejsca.








___________________________


Huzarski Skok

     Przez Śląsk przebiegały ważne szlaki handlowe (m.in. szlak bursztynowy), dzięki którym Ślązacy utrzymywali ożywione stosunki handlowe z innymi ziemiami polskimi, a także obcymi krajami. Śląsk od wieków stanowił łakomy kąsek dla sąsiednich krajów. Naturalne bogactwa, rozwinięte ośrodki miejskie oraz dogodne położenie geograficzne spowodowały, iż kraina ta, jako ziemia graniczna, stała się obiektem wielu najazdów i walk. Tu przenikały się się polskie, czeskie i niemieckie wpływy.
     Według Clausewitza "Wojna to akt przemocy, mający na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli.” Słowem wojna określa się też stan (stan wojny), kiedy przemoc ta ma miejsce.
     W 1756 roku pomiędzy Prusami (pod którymi panowaniem znajdował się Dolny Śląsk) i Austrią wybuchła III wojna śląska.  W 1761 roku z Bolesławca, w którym stacjonowały wojska pruskie, w stronę Lwówka Śląskiego wyruszyła na patrol niewielka grupka pruskich huzarów. Rekonesans przebiegał bez większych problemów. Sytuacja zmieniła się jednak w okolicach wsi Włodzice Wielkie. W pobliżu tej miejscowości huzarzy natknęli się na liczny oddział austriackich dragonów. Prusacy, którzy nie chcieli ryzykować utraty życia w starciu z silniejszym przeciwnikiem rzucili się do ucieczki. Rozpoczął się za nimi pościg, który trwał aż do Żerkowic i skalnego urwiska nad Bobrem. Tutaj mniej liczny podjazd szybko został osaczony i rozbity, jednak jeden z jego uczestników nie chcąc oddawać się w ręce wroga zdobył się na brawurowy wyczyn – wraz ze swym koniem rzucił się z wysokiego, skalnego urwiska do nurtu płynącej poniżej rzeki Bóbr. Dzielny żołnierz przeżył ten skok, tak samo jak i jego wierzchowiec.
     Z czasem wśród okolicznych mieszkańców urwisko zaczęło być nazywane „Huzarski Skok", a miano to funkcjonuje do dziś i upamiętnia mały epizod III wojny śląskiej, zakończonej w 1763 r.
     Dzisiaj, za sprawą człowieka, Bóbr płynie innym korytem, a Krzysiek i ja przedzieraliśmy się przez zarośla, które w starorzeczu znalazły dla siebie korzystne warunki bytowania.







Prawy brzeg dawnego koryta Bobru jest skalnym, niezwykle malowniczym uskokiem.



Gdzieś, tam z któregoś miejsca na skale, dzielny huzar na swym koniu skoczył w nurty Bobru.
Obaj przeżyli i byli nawet nagradzani przez możnych tego świata.
Porażka jest sierotą, a sukces ma wielu ojców.
Jedne źródła podają, że tym huzarem był Wawrzyniec Tucholski - Polak w służbie króla Prus,
a literatura niemiecka podawała, że był to Paul Werner z regimentu Ziethena.


A my przechodziliśmy obok skał, patrząc pod nogi i zadzierając głowy - na przemian.


Niektóre drzewa, w zadziwiający sposób zagnieździły się w szczelinach skalnych.


W piaskowcu wytworzyło się kilka uroczych jaskiń. Nawet można było do nich wejść.







___________________________

Szwajcaria Lwówecka

     Ostatnim etapem naszej włóczęgi była grupa skalna mieszcząca się prawie w centrum Lwówka Śląskiego. Lwóweckie Skały nazywane też Szwajcarią Lwówecką, to ciąg piaskowcowych baszt i grzęd poprzecinanych głębokimi szczelinami.



Z tej perspektywy skały przywodzą na myśl mury obronne jakiegoś grodziska.




Zadziwiająca jest wola życia roślinności bytującej na skałach, szczególnie drzew.


Po ich wystających korzeniach można przejść jak po stopniach jakichś schodów.

A to imponujących rozmiarów drzewo podziwiam jeszcze dzisiaj, rośnie spokojnie na skale


i chyba ma zamiar jeszcze długo sobie pożyć.

Biedna sosenka, ale ona też chce żyć. Podobnie jak towarzysząca jej brzózka.






Troski tego świata zostały gdzieś tam na dole, a my patrzyliśmy na domy z góry.
Na parę chwil zatrzymaliśmy się w miejscu odpoczynkowym i piliśmy ostatnią w tym dniu herbatę.



Ławki dodatkowo wyposażono w łańcuchy, którymi zostały przykute do stołu, aby za bardzo się
nie oddaliły.

Ile razy potykam się o porzucone puszki i butelki po napojach, tyle razy się burzę.
Pełne można było dźwigać, a puste już nie da rady? Nie mogę tego pojąć.


Właściciele pustych opakowań chyba nigdy nie czytali książek o indianach

"Ziemia nie należy do nas,
My należymy do ziemi...
Nie utkaliśmy siatki pajęczej życia,
Jesteśmy jedną z jej nici.
Cokolwiek czynimy siatce pajęczej, 
Czynimy sobie..."
                               Wódz plemienia Seattle, 1854 r.

Obaj z Krzyśkiem, ociągając się, pożegnaliśmy Szwajcarię Lwówecką.


Na odwiedzenie Panieńskich Skał nie starczyło nam czasu.



__________________________

2019-01-14

     Wczoraj, gdy wróciłem do domu, przywitał mnie mój najmłodszy wnuk Mikołaj. Okazało się, że przez najbliższych kilka dni będzie pozostawał pod moja opieką. Jego przeziębienie nie pozwalało na chodzenie do przedszkola.
- Dziadzię to Miki kocha bardzo, bo dziadzia najlepiej się z nim bawi - tak często on mawia.

     A teraz po matematyce mamy przerwę, w czasie której Mikuś może sobie pograć w grę, którą podpowiedział mu kolega z jego rocznika.


- O co chodzi w tej grze?
- O to, aby zabić jak najwięcej zombiaków!
Dziwnie się poczułem. Wczoraj wieczorem w czasie trwania Światełka do nieba został zabity człowiek, a tutaj dzieciak bawi się również w zabijanie.
- Mikuś, nie mów zabijanie, tylko powiedz, że to jest wykluczenie - poradziłem wnukowi.
- A co to jest wykluczenie?
- To inaczej unieszkodliwienie - odpowiedziałem małemu.
Kto wymyśla gry dla dzieci, które uczą zabijania inne istoty?
- Mikuś, poczekaj. Ja ci wyszukam jakąś inną, mądrzejszą grę - zaproponowałem.
Mały dał się przekonać, a ja znalazłem grę polegającą na logice i pokonywaniu przeszkód.


Gra go wciągnęła. Był bardzo zadowolony z otrzymywanych w niej serduszkowych bonusów
A największym bonusem było stwierdzenie Mikołaja:
- Dziadzia, ty wszystko wiesz.
- Mikuś, ja wiem dużo, ja nie wiem wszystkiego.
- Choinka, człowiek musi się uczyć przez całe życie. A i tak wszystkiego nie wie - pomyślałem.


*    *    *    *